17 listopada 2018

GDAŃSK 2018: Jak przeżyć tydzień wakacji w dwa dni?

PROLOG

  Wiece co? Myślałem, że w te wakacje nie wydarzy się już nic ciekawego. O, jaki ja głupi byłem, o, jak bardzo się myliłem...

  Zaczęło się niewinnie. Jakoś w połowie sierpnia rozmawiałem z Katie - koleżanką ze wsi. Tak pół żartem, pół serio stwierdziliśmy, że fajnie byłoby jechać gdzieś na wakacje. Chociażby w najtańsze, najgorsze miejsce, byleby tylko nad morze. Przez całe lato chodziło mi to po głowie, ale pod koniec września temat zrobił się nieco "archiwalny", więc stwierdziłem, że pewnie nic z tego. Aż do poniedziałku 17 września...


  Na początku myślałem, że to żart, ale szybko zostałem dodany do konwersacji w której była Katie - główna pomysłodawczyni oraz (przyjmijmy, że) Ewa i Paula, które przez półtora roku chodziły ze mną do szkoły, a przez kolejne półtora do jednej klasy z Katie. Stwierdziliśmy, że są odpowiednimi kandydatkami na nasze towarzyszki.

  Uwaga! Teraz piszę ku przestrodze wszystkich. Nigdy nie rezerwujcie noclegów przez Booking.com. Ceny są świetne, ale sto razy bardziej opłaca się zadzwonić do właściciela noclegowni, powiedzieć że znalazło się daną ofertę, i umówić się z nim indywidualnie. W przeciwnym razie może czekać was wiele niespodzianek.


  Serio, wypadła nam alarmowa sytuacja, i musieliśmy przyspieszyć nasz powrót. Niestety było z tym tyle pieprzenia, że postanowiliśmy po prostu opuścić lokum wcześniej i zmarnować 30 zł, zamiast płacić jakieś chore kary...

  W końcu nadszedł piątek - dzień wyjazdu. Ja i Katie musieliśmy najpierw pojechać na dworzec samochodem. Na szczęście odwiozła nas niezastąpiona mama Katie. 🙂


  Z dworca dojechaliśmy do Katowic. Tam czekaliśmy na główny pociąg, którym mieliśmy dojechać do Gdańska. Czekając na pociąg rozmawialiśmy o bardzo ważnych studenckich sprawach... Tak się składało, że ja i Ewa zaczynaliśmy pierwszy rok studiów, a Katie i Paula drugi. Rozmowa nie była budująca, ale na pewno życiowa...


  Po jakimś czasie wsiedliśmy do pociągu i czekaliśmy na odjazd. Jechaliśmy drugą klasą, bo taniej bo na co nam zbędne luksusy? Nie wiem czy ktoś z was miał okazję jechać już nowymi pociągami PKP. Fotele są dość wygodne, a oparcie fotela przed wami ma milion funkcji i dżingli do klikania/wysuwania, więc mieliśmy co robić w czasie jazdy. (Współczuję ludziom, którzy siedzieli przed nami i musieli słuchać ciągłego stukania w ich fotelu.)



  No, i mniej więcej tak zaczęły się nasze najbardziej skondensowane wakacje w życiu...

DZIEŃ I

  Jak można się domyślić - pech prześladował nas od samego początku. W czasie podróży umówiliśmy się że będziemy spać na raty, żeby nie przegapić stacji docelowej. W Gdańsku mieliśmy być o godzinie 7:33. Zgadnijcie co wszyscy robiliśmy o 7:05...


  Na szczęście na stacji Gdańsk wysiadało tylu ludzi, że ogólny rumor zdołał nas obudzić, ale jeszcze przez długi czas byliśmy pod wrażeniem naszego nierozgarnięcia... XD W każdym razie kiedy wygramoliliśmy się z pociągu odpaliliśmy Google Maps i ruszyliśmy na poszukiwania naszego Hostelu.

  Google Maps to genialna aplikacja. Gdyby nie ona, prawdopodobnie nigdy nie zwiedziłbym dużej części "świata", ale jak się okazało - ma ona swoje minusy...



  Zmęczeni długą jazdą w pociągu zostawiliśmy nasze rzeczy w Hostelu. Nasza rezerwacja obowiązywała dopiero od 14:00, więc mieliśmy ponad 6 godzin na zapoznanie się z miastem i okolicami. Znów postanowiliśmy użyć niezastąpionego Google Maps i ruszyć na podbój ulicy Długiej - takiego mini-centrum Gdańska. Po około 30 minutach dotarliśmy na miejsce. Pospacerowaliśmy tam i z powrotem, z nadzieją, że znajdziemy jakiś drogowskaz, który wskazałby nam w którą stronę trzeba iść, żeby dojść do morza. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się w Costa Coffe, żeby NA CHWILĘ odpocząć od chodzenia.




  Po kilku godzinach spędzonych w "Coście" (które nam się należały ze względu na długą podróż i extra spacer!) postanowiliśmy porządnie poszukać tego morza. Spytaliśmy przypadkowych ludzi, czy wiedzą jak dotrzeć nad jakąś plażę. Wszyscy odpowiadali, że najlepiej będzie tramwajem, bądź autobusem. Doszliśmy do wniosku, że plaża musi być daleko, więc nie opłaca się wracać do Hostelu. Tacy śmierdzący i nieumyci pełni zapału wsiedliśmy do tramwaju, gdzie wywiązała się wyjątkowa konwersacja...



  W końcu dotarliśmy na plażę. Emocje były ogromne. Zachowywaliśmy się jak dzieci, kiedy po raz pierwszy moczyliśmy nogi we wodzie! Przeszliśmy pieszo naprawdę spory kawałek, bo aż do Sopotu. Tam zjedliśmy obiad, a potem wróciliśmy na plażę, by przez jakiś czas pocieszyć się "wakacyjną" beztroską...


  Po dłuższym czasie zachowywania się jak dzieci i cieszenia piaskiem postanowiliśmy wracać. Jednak potrzebowaliśmy chwili wytchnienia. Wracaliśmy tak, jak przyszliśmy - wzdłuż plaży. Po drodze zobaczyliśmy mnóstwo meduz umierających przy brzegu...


  Kiedy dotarliśmy do Hostelu czekało nas najgorsze... Hostel różni się od Hotelu tym, że w Hostelu dostaje się pokój (przykładowo) dziesięcioosobowy, i nigdy nie wie się, czy ktoś będzie z tobą w tym pokoju mieszkał. Okazało się, że w naszym ośmioosobowym pokoju miało nocować z nami jeszcze trzech współlokatorów... 😐



  Okazało się, że nasz pokój stał pusty... Były w nim tylko bagaże naszych "towarzyszy". Szybciutko się przebraliśmy, umyliśmy się (to była MEGA ulga po prawie 20 godzinach bez mycia...). I postanowiliśmy pójść na miasto coś zjeść. Okazało się, że był to dobry wybór...


  Po przejściu miliona kilometrów, obejrzeniu tysiąca pamiątek i obgadaniu multum bezsensownych tematów postanowiliśmy zjeść coś w Pizza Hut, pójść na zakupy i przygotować się na następny dzień. Założenie było takie, że kładziemy się spać jak najwcześniej, żeby jak najwcześniej wstać i korzystać z wakacji ile się da. Nie było to jednak takie proste jak mogłoby się wydawać...


  Na szczęście po kilku chwilach niepewności i strachu udało nam się zasnąć...

DZIEŃ II

  Rano (około 4:00) obudziły nas trzaski, stukanie i bełkot pijanych ludzi. Po samym dźwięku stwierdziliśmy, że naszych współlokatorów było minimum trzech. Gdy obudziliśmy się około 7:00 rano stwierdziliśmy, że faktycznie jest ich trójka... I że są bardzo nieodpowiedzialni...


  Najwcześniej jak się dało zjedliśmy śniadanko, wyszliśmy z domu i udaliśmy się na dworzec kolejowy, żeby pojechać do Gdyni (tak, tak, nie ma czasu na opieprzanie się). Wsiedliśmy do pociągu i po 30 minutach byliśmy już nad Gdyńskim molo. Oczywiście nie mogło być tak, żeby wszystko szło po naszej myśli!



  Zerwał się okropny deszcz. No, może nie był jakiś ogromny, ale dla osób nastawionych na przyjemny, słoneczny dzień był to niezły szok... Na całe szczęście prawie wszyscy byliśmy gotowi na wypadek deszczu...


  Postanowiliśmy przeczekać największą ulewę w pobliskiej galerii. Na szczęście w jednej z drogerii była akurat nowa kolekcja kosmetyków, więc mieliśmy co robić. Niestety nasze gusta kosmetyczne nieco się różniły, dziewczyny oglądały przybory do makijażu codziennego, natomiast mnie bardziej interesuje makijaż sceniczny, mocny brokat, kolor i blask XD


  Po dłuuugiej chwili zrobiliśmy się bardzo głodni, więc postanowiliśmy wracać do Gdańska. Wsiedliśmy do pociągu i dotarliśmy w miejsce docelowe. Niestety - ostatnie wydarzenia były tak intensywne, że padliśmy w połowie drogi do hostelu. Na szczęście w pobliżu była fotobudka...



  Kiedy po długiej podróży wróciliśmy do Hostelu czekała nas niespodzianka. Mieliśmy nadzieję, że Francuskie Śmierdziele będą gdzieś poza hostelem, ale okazało się, że godzina 17:00 to dla nich dopiero godzina pobudki...


  Trochę się ogarnęliśmy, przebraliśmy i poszliśmy na dalsze zwiedzanie Gdańska (tym razem normalną, KRÓTKĄ drogą...). Obeszliśmy wiele zaułków, zobaczyliśmy koło widokowe, żurawia, karuzelę, opuszczany most i kolejne miliony pamiątek. W końcu znaleźliśmy jakąś pierogarnię, w której zjedliśmy NAPRAWDĘ dobre pierogi...


  Po powrocie do domu zaczęliśmy się pakować. Następnego dnia po 14:00 mieliśmy pociąg powrotny, więc planowaliśmy wstać jak najwcześniej i przejechać się jeszcze na plażę.

DZIEŃ III

  Plan był taki: wstajemy jak najwcześniej, jedziemy na plażę, wrzucamy do morza listy w butelce, grosze na szczęście, ostatni raz patrzymy na blask słońca odbijający się w wodzie wśród spienionych fal... Niestety pogoda miała inne plany. Okazało się, że dzień był paskudny, padał lekki deszcz i ogólnie było zimno. Stwierdziliśmy, że skoro i tak nie będzie ładnie, to może lepiej po prostu iść zjeść coś dobrego.


  Niestety, ostatnie kilka dni chyba wypompowało nas do reszty, bo straciliśmy zupełnie chęci na odkrywanie nowych miejsc. I jak się okazało - nasze poczucie czasu również było nieco zachwiane...


  Ja nie mam bladego pojęcia jak to się stało, ale mieliśmy tak mało czasu, że już chcieliśmy brać nasze pierożki na wynos. Na szczęście miła pani z obsługi (którą dzień wcześniej pochwaliliśmy w opinii na Google) załatwiła nam pierwsze miejsce w kuchennej kolejce. W 5 minut dostaliśmy pierogi, w 15 minut je zjedliśmy (a szkoda, bo wolelibyśmy się nimi delektować jak najdłużej!) i w pozostałe 20 dotarliśmy na dworzec.


  Droga powrotna była dużo gorsza niż przyjazd. Głównie dlatego, że pociąg miał opóźnienia i baliśmy się, że nie zdążymy na przesiadkę z Katowic do Oświęcimia. Oznaczało to, że musielibyśmy czekać do następnego dnia na jakiś bus/pociąg... (Tak, wbrew pozorom do Oświęcimia jeździ mało pociągów...)


  Na całe szczęście zdążyliśmy na styk. Serio, 5 minut i byłoby po nas. Okazało się, że to jakaś nowo otwarta linia łącząca Kraków i Katowice z Pragą, która w swojej trasie uwzględnia nasz mały Oświęcim.


  Koniec końców wysiedliśmy na jakimś dworcu w Oświęcimiu. Piszę na "jakimś", bo nie był to dworzec główny. Tak, uświadomienie sobie, że w Oświęcimiu są dwa dworce po dwudziestu latach mieszkania tam było lekkim szokiem. Może ten dworzec był zapomniany, bo przejeżdżały przez niego tylko dwa pociągi w ciągu dnia? No nie wiem. W każdym razie moim rodzicom udało się odnaleźć to zapomniane pustkowie i dostarczyć nas do domu.

  I żyliśmy długo i szczęśliwie przez kolejne dwa dni, bo potem zaczęły się studia... Ale to już materiał na oddzielny post, jeśli nie na oddzielny blog. 😜

K. Tekst: październik 2018/Obrazki: listopad 2018

  Przypominam wszystkim o możliwości śledzenia mnie na Instagramie, gdzie dzieje się dużo więcej niż tutaj:

 Instagram