Maj wkrótce się skończył. Przyszedł czerwiec, a ja obiecałem sobie, że w
te wakacje pójdę do pracy, i zarobię jak najwięcej pieniędzy, żeby
mieć jak się utrzymać na studiach. Zatrudniłem się w
fabryce słonych przekąsek. Jeśli chcecie poczytać szczegółowo o pracy w
fabryce, to raczej nie jestem kompetentny do opisania jej...
Nie chcę się zbytnio rozpisywać na temat samej pracy. Najlepsze w niej były moje pięćdziesięcioletnie koleżanki. Jak same o sobie mówiły: "takie stare, a takie głupie, że szok", ale to dzięki nim chciało mi się chociaż trochę tam przychodzić. Najgorsze było właściwie wszystko: nocki, brak wolnych weekendów, przejścia zmianowe, często osiem godzin stania i pakowania kartonów. Ogólnie nie polecam pracy w fabryce, ZWŁASZCZA w fabryce jedzenia. Nieważne jakie paskudztwo produkujecie - i tak przytyjecie kilka kilo...
Aha. Końcem czerwca miałem jeszcze jeden egzamin zawodowy. Kurwa. Czujecie to? XD Miesiąc po skończeniu szkoły idziecie napisać egzamin, którego wyniki dostaniecie dopiero we wrześniu. Przecież KAŻDY, nawet najmniej rozgarnięty Seba zdąży sobie w tym czasie znaleźć studia, pracę, żonę i jako tako ułożyć życie...
Na egzamin miałem przyjść Ja, Lucy i trzy inne osoby, których nazwisk nie znaliśmy. Sprawdziliśmy w internecie i okazało się, że są dużo starsi od nas. To pewnie przegrywy, które nie zdały egzaminu w zeszłym roku, a to dla nich już któraś z kolei poprawka. Niestety nasza szkoła jest bardzo biedna, więc w czasie egzaminu przypadało na jedną osobę: 1 komputer, 0.4 drukarki, 0.4 gilotyny i 0.2 laminatora. Na szczęście nasi nieznajomi towarzysze nas nie zawiedli...
No i tak... Prawie na samym początku tego wpisu zaznaczyłem, że ten egzamin jest najbardziej bezużyteczną rzeczą świata, bo zanim dostaniemy jego wyniki, to zdążymy sobie ustabilizować życie. Co prawda znalazłem sobie pracę, żeby zarabiać na studia, ale nadal nie znalazłem studiów. Ale to już osobna historia...
K. Tekst i obrazki: wrzesień 2018