31 grudnia 2015

GRUDZIEŃ 2015 #3 Niby już jest wolne, ale jednak nie...

14 GRUDNIA - PONIEDZIAŁEK

  Ten tydzień nie zaczął się jakoś nadzwyczajnie... Cały dzień nic nie robiliśmy. Nauczyciele przygotowywali się do jutrzejszych dni otwartych, więc większość jedynie podała nam proponowane oceny i zajęli się własnymi sprawami...

15 GRUDNIA - WTOREK

  Dzisiaj miały zacząć się te całe dni otwarte, przez które nie mieliśmy większości lekcji... Nie powiem... Było mi to całkiem na rękę. Naszą pierwszą lekcją były Technologie Multimedialne. Nauczycielka stwierdziła, że nie musimy iść na lekcję, tylko pomóc jej w sali "grafiki komputerowej"...


  Dzień minął całkiem spokojnie. Nie robiliśmy nic, prócz falcowania, perforowania, bindowania i innych rzeczy, których nazwy usłyszałem po raz pierwszy w życiu... W domu byłem już o 13:00, bo nie mieliśmy WFu. To znaczy... Zakładaliśmy że nie ma WFu, bo sala gimnastyczna była cała zajęta.


16 GRUDNIA - ŚRODA

  Kolejny dzień dni otwartych był jeszcze gorszy. Przyszliśmy do szkoły jedynie na religię, bo potem zrobił się taki bałagan, że nikt nie wiedział gdzie iść. Na polskim oglądaliśmy przez dwie godziny film...

  Później błąkałem się po szkole wraz ze znajomymi z gimnazjum, które przyjechały odwiedzić moją szkołę.


  Po pewnym czasie musiałem odłączyć się od "grupy" bo moim celem egzystencji dzisiaj było poprawić matematykę. Od dłuższego czasu przygotowywałem się do tej poprawy, i nawet nie wiecie jaki szok przeżyłem.



  Koniec końców - udało mi się wyjść z oceną 3 na półrocze. Wiem, że to niezbyt ambitnie, ale uwierzcie, że na rozszerzonej matematyce 3 to jedna z najlepszych wizji przyszłości...

17 GRUDNIA - CZWARTEK

  Po wczorajszej luźnej lekcji polskiego nastał czas BARDZO intensywnej pracy. Około 20 osób dostało dzisiaj oceny 1 za brak zadania (co wiązało się po prostu ze źle zrobionym zadaniem). Ale nie to było najgorsze. O godzinie 12:15 w naszej szkole odbyła się pogadanka na temat Światowych Dni Młodzieży... Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie...


  Nie powiem, że nie lubię rozgłosu, ale szczerze mówiąc wolę jego inne formy...

18 GRUDNIA - PIĄTEK

  Dzisiaj miał być chyba jeden z nielicznych wolnych dni! Wraz z moimi znajomymi z "sekty" postanowiliśmy pojechać na najnowsze "Gwiezdne Wojny". Miało być wspaniale, ale nagle doczepiła się do nas Nell...


  Nell ma dziwną tendencję do załatwiania wszystkiego na ostatnią chwilę... Ale cóż, i tak było fajnie. Powiedzmy, że nie gustuję w filmach tego typu, ale po tym okropnie napiętym tygodniu - był wręcz idealny do zrelaksowania się!

  Gorzej było kiedy wracaliśmy do domu... Nell nie miała jak wrócić, więc musieliśmy ją zabrać, a samochód był już pełny... Nie chcę nic insynuować, ale jakby co - pamiętajcie, że jazda w bagażniku jest nawet przyjemna...

  Kiedy wróciłem miałem zabrać się za robienie notatek na CTG, ale nagle poczułem ogromną potrzebę rozwoju artystycznego i postanowiłem coś narysować. Ostatnio popadłem w coś, co można nazwać "konfliktem" z koleżanką Natashy (klik). Chodzi o to, że przez moje aspołeczne usposobienie kilka razy nie odpowiedziałem jej "cześć" i chyba zrobiło jej się przykro, więc postanowiłem jej to zrekompensować rysunkiem.


  Spędziłem jakieś półtorej godziny na rysowaniu misia... Chyba muszę więcej czasu przeznaczyć na rysowanie, bo czuję, że moje umiejętności zanikają...

19 GRUDNIA - SOBOTA

  Dzisiaj wstałem o 12:00, co nie było mi na rękę, bo miałem mniej czasu na zrobienie notatek z CTG, które miałem robić od wczoraj. Myślałem, że nie zrobi mi to wielkiej różnicy, ale chyba się przeliczyłem.


20 GRUDNIA - NIEDZIELA

  To była najbardziej zmarnowana niedziela mojego życia... Możecie wierzyć lub nie, ale bite 7 godzin spędziłem na robieniu notatek na CTG... Ech... Spisałem ponad 20 stron drobnym pismem... Mam nadzieję, że moje poświęcenie przyniesie jakieś efekty...

28 grudnia 2015

GRUDZIEŃ 2015 #2 Spokój, akcja, szczęście, rozłąki i inne elementy dramatu.

7 GRUDNIA - PONIEDZIAŁEK

  To był piękny dzień! Nie musiałem iść dzisiaj do szkoły, bo zamiast lekcji mieliśmy wyjazd do jakiejś drukarni w Krakowie. Stwierdziłem, że to idealna okazja, żeby nadrobić zaległości na blogu, więc wziąłem ze sobą tablet, w nadziei, że uda mi się coś napisać w autokarze. Niestety - jakiś czas temu zapodziałem gdzieś pokrowiec od mojego tabletu. Ale powiedzmy, że jakoś sobie z tym poradziłem.


  Droga do Krakowa nieco się dłużyła, ale jakoś to przeżyłem. W drukarnii - szczerze mówiąc - nie było nic ciekawego (już kiedyś ją zwiedziłem [klik]). Jedyne co przyciągało uwagę mojej klasy to plakty z "CKM'ów" i możliwość zabrania nieudnych wydruków (przykładowo: niemalże idealnych książek, w których okładka była krzywo wszyta). Niektórzy zwędzili książki z całorocznym opisem liturgii mszy świętych kościoła katolickiego... I chyba nawet nie wiedzą co zwędzili, ale grunt, że za darmo...

8 GRUDNIA - WTOREK

  Ten dzień wrzucam do kategorii "nudne". Prócz krótkiego sprawdzianu z Technologii Multimedialnych nie działo się zupełnie nic. No, może prócz jeszcze jednego sprawdzianu, ale nie jestem pewien, czy mogę go w jakimś stopniu zaliczyć do rzeczy nadzwyczajnych...


  Na WFie poszliśmy dzisiaj na siłownię. Lubię siłownię, bo głównie tam się siedzi i udaje, że coś robi... Kiedy tak się siedzi można dojść do wielu ciekawych wniosków... Związanych na ten przykład z urządzeniem do ćwiczenia mięśni łydek...


9 GRUDNIA - ŚRODA

  Powtarzam to do znudzenia i powtórzę jeszcze raz - nienawidzę dnia jakim jest środa. A zwłaszcza tej... Dzisiaj po dwutygodniowej przerwie wróciła nasza polinistka i nie było wesoło. Dodatkowo na matematyce nauczycielka czytała nam proponowane oceny. Może to nie powód do dumy, ale brakuje mi jednej oceny powyżej 2, żeby mieć 3 na półrocze. Cóż... zobaczymy co z tego wyjdzie.

10 GRUDNIA - CZWARTEK

  Po spokojnej środzie musiał nadejść niezbyt miły czwartek... Ja nie wiem jak to jest być kobietą, ale wiem tylko, że prawdopodobnie nie wytrzymałbym, gdybym musiał co chwilę zmieniać nastrój...


  Na domiar złego musiałem dzisiaj odwołać lekcję fortepianu, bo poprawiałem matematykę... Ale najlepsze jest to, że w ogólnym rozrachunku nie udało mi się nic poprawić i muszę podejść do tej poprawy jeszcze raz... Mam już serdecznie dość szkoły i chcę już święta...

11 GRUDNIA -PIĄTEK

  Piątek jest wspaniały. Wspanialszy byłby chyba tylko wtedy, gdyby był wolny od nauki, ale tak czy siak jest się z czego cieszyć. Dzisiaj raczej nie działo się nic godnego zapamiętania. Ach, tak! Na Cyfrowych Technologiach Graficznych było dość ciekawie... (Tak, to ten przedmiot, do którego zakuwam w każdą niedzielę...)


  Ech... Mam wrażenie, że osoby uczące tego przedmiotu muszą po prostu mieć talent. W pierwszej klasie miałem 2 na półrocze, 4 na koniec, a w tym roku ledwie wyciągam na 3. Z dnia na dzień przekonuję się, że grafika, to chyba nie jest to, co chcę robić ze swoim życiem...

  Wieczorem jak co tydzień - mieliśmy spotkanie na salce. Uwielbiam spotkania na salce, ale tylko wtedy, kiedy są to normalne spotkania, a nie obrady dotyczące superważnych kościelnych wydarzeń. Poszedłem na salkę szczęśliwy, a wróciłem ze świadomością, że w poniedziałek muszę czytać coś na mszy w kościele...

12  GRUDNIA -SOBOTA

  Ta sobota nie zapowiadała się najlepiej. Jak zwykle wstałem o nieprzyzwoitej porze, bo kiedy poszedłem na "śniadanie" dochodziła już dwunasta... Ale nie o jest najgorsze... Kiedy poszedłem wziąć poranny prysznic...


  Po południu postanowiliśmy się spotkać z Maddie, Steve'm i Nell. Nie widziałem się z nimi od BARDZO dawna, i przyznam, że między nami wyniknęło nieco sprzeczek...

  Sytuacja wygląda tak: mnie denerwuje, że oni nigdy nie mają czasu, bo ciągle się uczą/sprzątają/odrabiają lekcje. Ich denerwuje, że ja w ogóle nie mam poczucia obowiązku... Czy jakoś tak. No, więc dzisiaj nadarzyła się idealna okazja, żeby nadrobić "zaległości". I w sumie było ciekawie!


  Niestety... Przez cały czas czułem nieco napiętą atmosferę... Pewnie było to tylko moje odczucie, ale mam nadzieję, że święta nadejdą jak najszybciej i będziemy mogli w końcu normalnie się spotkać...

13  GRUDNIA - NIEDZIELA 

  Dzisiaj - pierwszy raz od niepamiętnych czasów - udało mi się wstać dzięki budzikowi. Niezbyt motywujący był fakt, że nastawiłem budzik na 11:00, ale cóż...

  Dzisiaj miała wpaść do nas rodzina. Mieliśmy "świętować" imieniny babci. Było całkiem... Hmm... Nie było nudno. Ostatnimi czasy naszym "rodzinnym" problemem jest fakt, że dziadek zaczyna chorować. Niestety - nie jest to już zwykła skleroza, ale zaczyna się u niego alzheimer...


  Jak można się domyślić - nigdy nie zostawiliśmy dziadka w samych kapciach pod barem... Zaczynam się serio bać, bo kiedy mówił do mnie "Janusz" zamiast "Kuba", to jeszcze dało się znieść, ale odkąd na dzień dobry słyszę od niego "Kuby nie ma w domu" - przestaje robić się śmiesznie...

26 grudnia 2015

GRUDZIEŃ 2015 #1 Za dużo pracy na raz!

30 LISTOPADA - PONIEDZIAŁEK

  Pierwszy poniedziałek po prawie tygodniowej przerwie nie był niczym przyjemnym. Chociaż mimo wszystko działo się dość dużo. A raczej miało się dziać dość dużo...


  Po powrocie do domu miałem się pouczyć, ale coś nie wyszło. Zdążyłem tylko poklikać kilka klawiszy na keyboardzie i zmontować filmik, który nagrywałem w ostatni czwartek, ale poza tym nic praktycznego.

01 GRUDNIA - WTOREK

  Obudziłem się około 8:00. To BARDZO późno biorąc pod uwagę fakt, że zasnąłem około 18:00... Chciałem tylko jak najszybciej przeżyć ten dzień w szkole. Na środę miałem masę rzeczy do zrobienia... Między innymi "Czytanie ze zrozumieniem na polski". Na szczęście w ostatniej chwili okazało się...



  Taki raban jak zrobił się wtedy w szatni nie zrobił się chyba nigdy. Ale cóż... nie dziwię się. Sam również się cieszyłem z większej ilości wolnego czasu. W końcu udało mi się trochę dłużej posiedzieć nad Ragtime'm Choplin'a... [klik].

02 GRUDNIA - ŚRODA

  To był piękny dzień! Wstałem dzisiaj o 8:00 zamiast o 6:00, a to dla tego, że nauczycielka od polskiego jest chora. To bezcenne - jechać do szkoły o 9:00 zamiast o 7:00 i mieć jeszcze godzinę wolnego!

  Po południu byłem - nie wiedzieć czemu - ledwie przytomny. Bardzo chciało mi się spać, toteż postanowiłem się położyć około 18:00, żeby wstać około 3:00 i wtedy zrobić wszystkie niezbędne rzeczy. W teorii brzmiało super...

03 GRUDNIA - CZWARTEK

  Wstałem około 4:30... To było okropne! Wstałem zbyt późno, a w domu było zimno. Postanowiłem rozpalić w piecu (zmarnowałem kolejne pół godziny, bo i tak nie udało mi się nic rozpalić...). Nie zdążyłem poćwiczyć na muzykę, nie zdążyłem się spakować i ogólnie było źle. Wychodząc do szkoły niewiele brakło, żebym się spóźnił...

  Na szczęście dzień okazał się całkiem ciekawy. A za pojęciem ciekawy można rozumieć "leniwy".



  Jedna lekcja mniej we czwartek to nic dobrego... Niby fajnie, że kończymy wcześniej, ale ja i tak muszę czekać na muzykę, więc na jedno mi wychodzi. Szkoda tylko, że nie mogę przeznaczyć tej godziny na nic pożytecznego... Na przykład na więcej ćwiczeń... Chociaż dzisiaj nie było tak źle!



  W czwartkowe popołudnie uświadomiłem sobie, że tak właściwie nie mam nic do zrobienia, więc mogłem spokojnie zmarnować swój czas robiąc pierdoły na komputerze...

04 GRUDNIA - PIĄTEK

  Ten dzień od początku był skazany na porażkę... Zaczęło się od tego, że zaspałem na poranny autobus... Rodzice stwierdzili, że mam już wystarczająco dużo spóźnień, i że mogą mnie zawieźć. (Oczywiście nie biorą pod uwagę tego, że ja mieszkając 10 km od szkoły mam 17 spóźnień, a osoby mieszkające 500 metrów od szkoły potrafią mieć 48 spóźnień...)

  Przy okazji wstąpiłem do sklepu, żeby zrobić szybkie zakupy... Dzisiaj trzy moje znajome miały urodziny (teoretycznie dzisiaj) więc musiałem kupić aż 3 czekolady - w ramach dorzucenia się do prezentu Judy i jej kumpeli. To dość skomplikowane... Ale jeszcze bardziej skomplikowane okazało się na lekcji wychowawczej...



  Okazało się, że nasza wychowawczyni naprawdę ma dzisiaj urodziny, ale nikt się tym nie przejął... Szczerze mówiąc jakoś nigdy nie pałałem miłością do mojej klasy, a więc również nie angażuję się bardzo w jej sprawy... A z wychowawczynią nie czuję jakiejś szczególnej więzi, więc ta klasowa wpadka jakoś mnie nie ruszyła...

  Wieczorem miałem iść na spotkanie oazowe, ale po ostatniej sobocie nie miałem zbytnio ochoty. Tak więc pod pretekstem barbórki zostałem w domu. I dobrze. Podobno salka i tak była zajęta przez "biesiadujących" górników.

05 GRUDNIA - SOBOTA

  Ten dzień był O-KRO-PNY. Serio, aż mi się płakać chciało... Może zamiast opisywać go całego: tylko wymienię co mnie załamało.

  Zaczęło się rano... A właściwie po południu... Nie udało mi się wstać o przyzwoitej porze... Kiedy przeglądałem powiadomienia w telefonie zobaczyłem, że Steve wrzucił na grupową konwersację screen naszej... "osobistej" rozmowy. Zrobił to oczywiście w żarcie, ale nie było mi to na rękę...

  Miałem dzisiaj jechać na lodowisko z Lucy, Mattem i Natashą (moi znajomi ze szkoły). Natashe poznałem w sumie niedawno, więc tym bardziej byłem rozczarowany tym, że nie mogła z nami jechać.

  Kiedy brałem prysznic zauważyłem, że mój przenośny głośnik czasami nie łączy z mp3, a wychodząc z domu musiałem zabrać szczotkę do włosów...



  Napaliliśmy się na lodowisko akurat dzisiaj, bo w rozpisce ślizgawek pisało, że dzisiaj trwa ona przez dwie godziny! Kiedy dotarliśmy na lodowisko okazało się, że nie ma faceta od ostrzenia łyżew, więc Lucy musiała zapłacić 6 złotych więcej, żeby wypożyczyć łyżwy...

  Kiedy w końcu weszliśmy na lód - było cudownie! Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że UWIELBIAM jeździć na łyżwach. Mimo, że łyżwy z wypożyczalni nieco mnie gniotły - wyjeździłem się za wsze czasy! (W końcu osiągnąłem jakąś przyzwoitą prędkość.) Niestety... Te "piękne chwile" nie trwały zbyt długo...



  Okazało się, że w rozpisce był błąd, i już pół godziny później ja i Lucy marznęliśmy na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który i tak nie przyjechał, więc marznęliśmy dwadzieścia minut dłużej w towarzystwie pijanych nastolatków...



  Kiedy ja i Lucy w końcu wsiedliśmy do autobusu - było już za późno na przesiadkę w mieście, więc w oczekiwaniu na następny autobus bezpośrednio do domu - poszliśmy do pobliskiej galerii. Spędziwszy w niej pół godziny nie sądziliśmy, że w pobliżu wydarzy się wypadek z udziałem dwóch wozów strażackich i czterech radiowozów, więc ni stąd ni zowąd - doszło nam pół godziny czekania...

  Na domiar złego, kiedy czekaliśmy - spotkałem kuzyna, który przez moje aspołeczne usposobienie chyba poczuł się jakbym go olał, bo rozmowa w ogóle nam się nie kleiła...... Chyba pójdę na jakąś terapię, bo - nie wiedzieć dlaczego - zawsze gdy z kimś rozmawiam (zwłaszcza jeśli rzadko go widuję)nie potrafię się wysłowić, bo boję się, że coś palnę i wyjdę na idiotę. Dlatego często wykorzystuję pewien łatwy trik...



  Kiedy w końcu przyjechał nasz autobus - dostałem się niemalże do domu, ale musiałem jeszcze jechać na spotkanie dekanalne do pobliskiego kościoła... Miałem tam być o 17:30, ale byłem o 19:30 - Ukłon w stronę autobusów...

  Po powrocie do domu czekała mnie jeszcze jedna "niespodzianka"... Siostra zapodziała gdzieś klucze od domu, więc cały dom stał na głowie, a ojciec był wściekły... Po prostu SUPER DZIEŃ! Gdyby nie ta godzina na lodzie - chyba skończyłbym z totalną depresją...

06 GRUDNIA - NIEDZIELA

  Kiedy rano wstałem - spodziewałem się, że ten dzień będzie nieco spokojniejszy. Od rana coś robiłem... Pracę domową z polskiego, spontaniczne spotkanie na salce, zgrywanie piosenek dla mamy... Przy okazji udało mi się nauczyć pierwszej zwrotki "Let it go" na keyboard. Tak więc było ciekawie. Niestety - jutro czekała mnie wycieczka szkolna, a spać położyłem się dopiero po 2:00...

24 grudnia 2015

LISTOPAD 2015 #4 Praca w wolne i inne oksymorony.

23 LISTOPADA - PONIEDZIAŁEK

   Ten tydzień od początku zapowiadał się dobrze. Perspektywa wolnych czterech dni wydawała się przyjemna! We wtorek, środę i czwartek klasy maturalne pisały próbne matury, więc my mieliśmy wolne. Dlatego większość klas postanowiła urządzić sobie w poniedziałek wycieczkę do kina. 

  Niestety - było nas tak dużo, że kiedy wchodziłem - jedyne wolne miejsca były na samym dole, toteż postanowiłem usadowić się na schodach koło moich znajomych. Ale chyba prowadząca zajęcia tego nie zrozumiała...


  Powiedzmy, że jakoś przeżyłem ten film i wcale wilka nie dostałem... Film który oglądaliśmy nosił tytuł "Dobry Boże, za jakie grzechy"... Czy jakoś tak. Był naprawdę fajny! Jeśli będziecie kiedyś szukać dobrej komedii do pooglądania - szczerze polecam.


24 LISTOPADA - WTOREK
  Dzisiaj był pierwszy dzień próbnych matur. W związku z tym zostałem w domu. Postanowiłem chociaż jeden dzień spędzić na robieniu niczego i poleniuchować. To było wspaniałe uczucie, zwłaszcza kiedy myślałem o moich znajomych, którzy ze swoją ambicją poszli do najlepszego liceum w mieście i nie mieli dzisiaj wolnego.


25 LISTOPADA - ŚRODA

   Środę prawie całą spędziłem na ćwiczeniu moich skilli w grafice. Wieczorem miałem pełną świadomość tego, że muszę poćwiczyć na muzykę, ale stwierdziłem, że mam na to cały czwartkowy poranek, więc nic sobie z tego nie robiłem.

  W którymś momencie przed oczami mignęła mi reklama Lidla, w której mówili o jakimś "muzycznym tygodniu". Podobno na półkach miały pojawić się keyboardy z YAMAHY i gitary. Już zaplanowałem sobie czas w którym odwiedzę Lidl.


26 LISTOPADA - CZWARTEK

  Dzisiejszy poranek miałem w całości poświęcić na ćwiczenie gry na keyboardzie. Ech... Los chciał, że nie udało mi się to do końca...


  No cóż... Byłem średnio przygotowany na muzykę, ale nie było najgorzej. Przy okazji wstąpiłem do Lidla i ogarnąłem te keyboardy. Może nie są to najwyższej klasy pianina elektroniczne, ale dobre i to!

  Pod koniec wszystkiego pojechałem do pobliskiej parafii, żeby pomóc znajomym z nagraniem i zmontowaniem (kolejnego) filmu. Udało nam się wyrobić dość szybko, bo już o 17:00 czekałem na autobus powrotny.

  Dziewczyny chyba zaczęły naprawdę poważnie traktować moje graficzne ambicje... Dostałem od nich kopertę za pomoc i z duszą na ramieniu udałem się do domu zatracić się w odmętach FPSów i krzywych. Podobno pierwszą wypłatę się przepija, ale chyba potraktuję luźno tę kwestię.

  Wieczorem rodzice chyba mieli nagły przebłysk geniuszu, bo skojarzyli wiele faktów...


  Chyba nie muszę pisać jak to się skończyło... Na słowo "promocja" tata kupiłby sobie nawet paczkę podpasek, gdyby miał na tym jakoś zaoszczędzić... Z drugiej strony - akurat w tym przypadku mi to nie przeszkadzało.

27 LISTOPADA - PIĄTEK

  Dzisiejszego dnia rozpoczęła się dramaturgia, która miała się dla mnie ciągnąć jeszcze przez wiele dni... Pominąwszy fakt, że nasza klasa jest aspołeczną zdezintegrowaną amebą umysłową i nie chce organizować mikołajek, to cały dzień okazał się kichą. Wszystko zaczęło się od spotkania na salce...


  Oczywiście żaden kuzyn nie miał urodzin w tę sobotę, ale nie zamierzałem spędzić trzech godzin życia na mega długiej mszy i odbieraniu świeczki. Przykro mi. To prawda, że wiele razy jeździłem sam na różne wyjazdy, więc jeden raz nic się nie stanie.


28 LISTOPADA - SOBOTA

  To STANOWCZO nie był szczęśliwy dzień. Około 13:00 ja i Madie poszliśmy do Steve'a po koszulkę, w której mieliśmy nakręcić krótki film do kolejnego projektu z serii "kościół i ŚDM". Niestety - nie mieliśmy szczęścia i kiedy kręciliśmy scenę pod kościołem zobaczył nas ksiądz...


  Super... Człowiek się stara a i tak mu się dostaje. Jednak nie to było najgorsze... Po jakimś czasie zadzwonił nasz katecheta... Czort wie dlaczego akurat do mnie...


  No i w ten sposób moje prawie dwa lata solidności i rzetelności w działaniu w kościele się posypały. Czy oni nie rozumieją, że poza robieniem prezentacji, jeżdżeniem na ważne wyjazdy i milionem spotkań mam też inne obowiązki? A nawet jeśli nie, to nie zawsze mam ochotę na robienie tego, do czego jestem im potrzebny... I dlaczego tylko mnie suszy się nieustannie głowię, skoro na salce jest nas zawsze około dziesięciu..?

  Z zepsutym do granic możliwości humorem wróciłem do domu... Nie miałem planów na wieczór, dopóki nie uświadomiłem sobie, że jutro moja mama ma urodziny! Niemalże w ostatniej chwili wyciągnąłem tatę do PEPCO, żeby coś kupić...

  Z ciekawszych rzeczy - kupiłem zegar, który był jednocześnie ramką na 12 zdjęć. Napisałem do siostry, żeby wyniosła albumy ze zdjęciami do mojego pokoju, i wraz z nią wybraliśmy 12 najważniejszych zdjęć.



29 LISTOPADA - NIEDZIELA

  Postanowiliśmy dać mamie prezent jeszcze tego samego wieczoru. Wpierw daliśmy mamie paczkę ze świeczką, kubkiem i innymi pierdołami. Nawet się ucieszyła, ale później wnieśliśmy do pokoju zegar. Jej reakcja była... Dość pozytywna. Mama zawsze była wrażliwa, a dzisiaj chyba rozkleiła się ostatecznie...


  Po tej całej urodzinowej akcji poszedłem spać, żeby rano wstać do kościoła... Mieliśmy stawić się piętnaście minut przed mszą, żeby omówić jak ma wyglądać wiekopomne wniesienie tej świecy, po którą nikt nie chciał pojechać... Niestety okazało się, że nikt odpowiedzialny za to się nie zjawił (pomimo, że w piątek przypominali nam o tym...). To już zupełnie wyprowadziło mnie z równowagi...

  Wieczorem pojechaliśmy do kuzyna, który miał urodziny. Tym razem te urodziny odbyły się na prawdę. Przynajmniej gdy ktoś mnie spyta - będę miał jakieś alibi dlaczego nie pojechałem... Przyznam, że to zamieszanie BARDZO mnie zdenerwowało. Mam nadzieję, że nie oberwie mi się jeszcze bardziej, bo już i tak czuję się jak kozioł ofiarny...