Od rana męczy mnie taki pech, że na opisanie zaledwie sześciu godzin mojego życia poświęce osobny jeden post.
Wstałem dzisiaj o 6:35... Za późno... nie zdążyłem na pierwszy autobus, więc chciałem pójść na drugi... Dziwnym trafem zatrzymała mnie mama...
Od razu wyczułem podstęp. Tego dnia tata nie szedł do pracy, więc najpewniej chcieli, abym został w domu, żebym mu pomógł w czymś w stylu koszenie, odśnieżanie, czy zrzucanie węgla do piwnicy...
Autobus, którym miałem jechać o 7:36 spóźnił się, przez co byłem obok szkoły dopiero o 8:10... 10 minut po dzwonku. Na szczęście jechałem do szkoły z siostrą Maddie, a ona zawsze ma wspaniałe rozwiązania w takich sytuacjach.
Dość logiczne. Spóźniłem się 10 minut, więc nie idę na lekcje. Ale jakkolwiek gimbusiarskie by to nie było, to osobiście nie chciał bym się błąkać po mieście, po autobusach w poszukiwaniu szpitala...
Na pierwszym łączeniu ja i kilka osób z klasy chodziliśmy po szkole w poszukiwaniu dyrektora, ponieważ chcieliśmy, żeby pozwolił nam posiedzieć na korytarzu zamiast gnieść się w jednej sali z drugą grupą...
Co prawda dostaliśmy zgodę na posiedzenie na korytarzu, ale nasza wychowawczyni znalazła nam wolną salę, tak więc mieliśmy ograniczoną swobodę poruszania się po szkole. Po pewnym czasie ja i jeden chłopak wpadliśmy na GENIALNY pomysł.
Skoro już i tak mają przepaść nam 3 godziny, to zróbmy coś głupiego. Niestety - poziom zorganizowania naszej klasy jest bliski mojej klasie gimnazjalnej, tak więc podzieliliśmy się na zwolenników i przeciwników tego pomysłu.
Kiedy już prawie osiągnęliśmy nasz cel - stało się coś, co załamało mnie tego dnia TOTALNIE.
Zaraz po tej nieudanej akcji okazało się, że musimy resztę czasu spędzić z II grupą w sali. Nie twierdzę, że jestem jakimś geniuszem z angielskiego, ale to była udręka - przez godzinę słuchać czym różni się Past Simple od Past Continues.
Okej... to chyba najważniejsze wydarzenia z tego dnia. Na koniec wrzucam piosenkę, nad którą ja i Highgainix pracujemy od jakiegoś czasu...