9 czerwca 2020

LUTY 2020 - Plaga chorobowa

  Kiedy nadeszła sesja myślałem, że ten rok nie może być cięższy. Oh, ależ ja się myliłem. Ale po kolei. Cały czas ciągnęła się za mną sprawa niezakończonego niedoszłego związku z Krystianem. Uwierzcie mi, że na początku byłem bardzo napalony na tę znajomość. Po dwóch tygodniach zaczęła mnie ona męczyć, ale po miesiącu miałem po prostu wyjebane. Wiem, że to okropne, bezuczuciowe i w ogóle, ale nie widziałem innego wyjścia.


  W pewnym momencie powiedziałem Krystianowi, że znajomość oparta na czułych słówkach i romantycznych wieczorach nie ma sensu, jeśli nie ma w niej jakichś konstruktywnych rozmów. Niestety, on był prawdziwym Romeo, Julią i Werterem w jednej osobie. Kiedy ja chciałem spędzić noc na dokańczaniu projektów na zaliczenie - on dzwonił, że za piętnaście minut wysiada z autobusu i idzie do mnie.

  Cóż, niestety nie jestem psycho-socjo-cokolwiek-logiem i postanowiłem po prostu urwać z nim kontakt. Dałem mu o tym jasno do zrozumienia, i mniej więcej tak zakończyła się nasza znajomość. Co prawda próbował potem dodzwonić się do mnie z numerów koleżanek, ale obeszło się bez większych przypałów.

  Wnioski: jeśli ubiegacie się o czyjeś względy nie myślcie tylko o sobie i pamiętajcie, że każdy ma inne potrzeby i różne rzeczy czuje i odbiera inaczej niż wy.

***

 Okej, teraz najstraszniejsza historia mojego życia. Mniej więcej po zakończeniu "relacji" z Krystianem zachorowałem. Bardzo swędziała mnie jama ustna, miałem dużo aft, a czternastego lutego dopadła mnie okropna gorączka, duszności i inne takie. Przysięgam, że nigdy nie czułem się tak źle jak wtedy. Moje złe samopoczucie potęgowały nieustające telefony od mojego niedoszłego... Dwa razy udałem się do doktora, przy czym za drugim razem prawie umarłem ze stresu.


  Cóż, poczytałem w internecie o objawach zakażenia HIVem, i powiem wam kolokwialnie, że niemal zesrałem się ze strachu. Zawsze na siebie uważam, i nie doprowadzam do żadnych ryzykownych zachowań. No, ale cóż, chcąc nie chcąc musiałem się zbadać. Mówię wam, dzień czekania na wyniki był najgorszym dniem mojego życia...


  Następnego dnia odbierałem wyniki. Specjalnie czytałem jak poprawnie je interpretować, żeby nie było wtopy. Okazało się, że HIV w mojej krwi jest niereaktywny, to znaczy, że w próbkach nie wykryto obecności wirusa, ani przeciwciał. Możecie tylko sobie wyobrazić jak szczęśliwy wracałem z przychodni.


  Oczywiście żeby test był wiarygodny musiałbym zbadać się około sześć tygodni później, ale w tamtej chwili była to wystarczająca ulga. Wnioski: uważajcie na siebie i badajcie się regularnie na różne syfy, żeby w przyszłości nie mieć niemiłej niespodzianki.

  Summa summarum okazało się że to jakiś zwykły wirus. Podejrzewam, że mogłem zarazić się opryszczką, która nie jest tak straszna jak HIV, ale i tak będę milion razy bardziej na siebie uważał.

***

  Luty był również miesiącem, w którym spędziłem najwięcej czasu mojego życia z Donem. Don to dla przypomnienia pies Dominiki, dla którego jestem trochę przybranym tatą. Dominika na początku nowego semestru znalazła pracę dorywczą - zajmowała się dziesięcioletnią dziewczynką. Zaprowadzała ją do i ze szkoły, zostawała z nią na noc, pomagała w nauce i takie tam. Kiedy ona "dobrze się z nią bawiła" - ja byłem ojcem na ćwierć etatu.


  Łono to specyficzne ułożenie nóg. Jeśli Dominika siedzi po turecku i powie "wskakuj do łona" - Don układa się w jej nogach. Dlatego nazywamy to miejsce łonem. Niestety ten pies jest uzależniony od łona, więc po kilku nocach spędzonych z nim - czułem że moje nogi nie wyrabiają.


  Pewnej nocy (na przełomie stycznia i lutego) Don musiał przeżyć swoją pierwszą noc bez Dominiki. Od początku ustaliliśmy, że piesu śpi ze mną, więc miał czekać grzecznie aż wrócę z pracy. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wcale nie czekał tak grzecznie jak powinien...


  Na szczęście po kilku nocach ten świnkopies przyzwyczaił się do spania ze mną i tak ryzykując naderwanie mięśni moich ud nauczyliśmy się spać razem. Niestety nasze wspólne spanie nie trwało tak długo, gdyż już w marcu opieka nad dziewczynką Dominiki miała się rychle zakończyć...

***

  W lutym znowu spróbowaliśmy z Dominiką pójść na basen. Stwierdziliśmy że musi nam się  w końcu udać, w końcu przecież to tylko dwugodzinne wyjście...


 Tydzień później:


  Kolejny tydzień:



  No i właśnie tak niefortunnie upłynął mi luty. Czy w marcu udało nam się pójść na basen? Hmm... Myślę że domyślacie się odpowiedzi, ale stay tuned!


***


Jak zawsze odsyłam was na mojego Instagrama, bo tam w story jestem bardziej aktywny niż tutaj:



2 komentarze:

  1. Ale macie pecha do tego basenu! Strzelam, że marzec też był mało owocny pod tym kątem, ale kto wie? �� super, że posty pojawiają się regularnie, tak trzymaj (jak najdłużej plis!) ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam dokładnie takie same objawy jak ty, ale gdy wyleczylam afty to wszystko przeszło. Podejrzewam, ze to może być od zbyt długiego noszenia używanej juz wcześniej maseczki (powinnam wymienić na nową a nie wychodzić w starej).

    OdpowiedzUsuń

Kilka wskazówek dla komentujących:

#1 Staraj się, aby twój komentarz był rozwinięty
#2 Pisz co myślisz i nie bój się dyskusji
#3 Jeżeli już obrażamy się nawzajem, to z szacunkiem