26 PAŹDZIERNIKA - PONIEDZIAŁEK
Ten poniedziałek był TOTALNĄ porażką! Okazało się, że cała szkoła miała dzisiaj napisać test diagnozujący wiedzę z zakresu 1 klasy z języka polskiego... Myślałem, że będzie dobrze, ale kiedy dostałem ten test, uświadomiłem sobie, że NIC nie umiem... Może to wszystko przez wielkie zamieszanie z zadaniami domowymi z języka polskiego, których jest multum, a czasu jest mało..?
27 PAŹDZIERNIKA - WTOREK
Kocham wtorki. Wtorek to jedyny dzień, w którym kończę lekcje o 13:00 i jestem w domu o 14:30 (Życie na wsi tak działa... Wracasz do domu przez półtorej godziny...) Może tylko gdyby nie było WF-u, to ten dzień byłby dużo piękniejszy, ale cóż... Nie mam zbyt na co narzekać.
28 PAŹDZIERNIKA - ŚRODA
W przeciwieństwie do wtorków - nienawidzę śród. Może z wyjątkiem tej. Dzisiaj okazało się, że nie mamy polskiego i religii, a co za tym szło - zaczynaliśmy lekcje 3 godziny później niż zwykle! Nawet nie wiecie jakie to było wspaniałe uczucie - wstać o 8:00 zamiast o 6:00...
29 PAŹDZIERNIKA - CZWARTEK
Pewnie nikogo to już nie dziwi, ale jak co czwartek poszedłem na lekcje muzyki. Niestety - w tym tygodniu było jeszcze gorzej niż w zeszłym. Pewnie to dla tego, że ostatnimi czasy spędzam praktycznie cały czas na nauce polskiego.
30 PAŹDZIERNIKA - PIATEK
No, to teraz się zacznie... W piątek miało odbyć się nasze szkolne Halloween. Nasza klasa stwierdziła, że to dobra okazja, żeby urządzić szkolną "wycieczkę". Niestety - nasza klasa (a szczególnie ta część, która mieszka w Oświęcimiu - kilka kilometrów od szkoły) nie rozumie tego, że niektórych bardzo ogranicza ogległość...
W każdym razie: jako "przedstawiciel" szkolnej telewizji miałem za zadanie biegać po szkole, robić zdjęcia i zbierać słodycze, a odwołane lekcje bardzo mi w tym pomogły!
Ogólnie nasza mała ekipa zebrała się (wszyscy byli przebrani) i chodziła od klasy do klasy zbierać słodycze, które potem mieliśmy przekazać na pobliski dom dziecka. Było to bardzo... ciekawe doświadczenie.
W ogólnym rozrachunku zebraliśmy CAŁĄ GÓRĘ słodyczy. Pomimo że w międzyczasie wynikło wiele nieporozumień (związanych jak można się domyślić z naszą organizacją). No, ale grunt, że będziemy mieli co dać dzieciom z domu dziecka.
HALLOWEEN
Jak pewnie wielu z was wie - KOCHAM HALLOWEEN. Od jakichś trzech lat, rok w rok chodzę do pobliskiego kina na "Filmowy wieczór z dreszczykiem", czyli maraton dwóch/trzech Horrorów, gdzie bilet na jeden film kosztuje około 12 zł.
Oczywiście nie obyłoby się bez problemów. Już nie będę wspominał o problemach z dojazdem, bo są ludzie, którzy sprawiają więcej problemów niż jakiśtam dojazd.
Kiedy WSZYSTKIE niejasności przeminęły - mogliśmy spokojnie wyjechać do kina. Udało nam się (prawie) bezproblemowo zakupić bilety (musiałem przekalkulować ile miejsc bierzemy, biorąc pod uwagę fakt, że Maddie i jej siostra nie chciały zostać na drugim filmie, a Nell chciała iść na dwa filmy...).
W międzyczasie moi znajomi postanowili pójść na kebaba. Nie mam bladego pojęcia jak oni przebyli drogę do budki z kebabami (prawie 500 metrów) w niecałe 5 minut, ale jak widać kebab jest dobrą motywacją...
Kiedy w końcu byliśmy w kinie - zaczął się pierwszy film - "Poltergeist". Film ogólnie był bardziej fantastyczny niż straszny, ale nie zmieniło to faktu, że cały czas trzymałem siostrę Maddie za rękę...
Ekhm... Tak... Po tym jakże badziewnym filmie, w czasie przerwy wyszliśmy na zewnątrz, by nieco się dotlenić. Ale co roku na Halloween "dotlenić się" to pojęcie względne...
Nadszedł czas na drugi film - "Sinister 2". Nie ukrywam, że był nieco straszniejszy. Kiedy miała nastąpić straszna scena - postanowiłem klepnąć Steve'a, żeby go nieco nastraszyć... Ale nie przewidziałem jego reakcji...
Przez resztę filmu powiedziałem sobie, że nie będę się bał i nie przytulę się do żadnej części cudzego ciała, ale nie wytrzymałem zbyt długo...
Po zakończeniu seansu doszliśmy do wielu poważnych wniosków (między innymi, że powinno się spać z liną pod łóżkiem...["Poltergeist"]). I kiedy wracaliśmy samochodem - mało co nie wylądowalibyśmy w rowie, bo Steve wystraszył się sylwetki faceta, która we mgle mignęła mu przed oczyma...
1 LISTOPADA - NIEDZIELA
Pierwszy listopada - pomimo, że jest dniem smutnym - jakoś nigdy nie kojarzył mi się źle. Może to dla tego, że co roku spotykamy się w dużym rodzinnym gronie u babci... Ale pierwszy listopada ma też negatywne strony. Co roku będąc na cmentarzu słyszę:
ROK W ROK słyszę tę samą historię. Ta (prawie że) legenda mówi, że mając dwa lata chciałem poprawić metalową pokrywkę od znicza, oparzyłem się i zacząłem płakać... Wydaje mi się, że moja rodzina nigdy nie pozwoli mi o tym zapomnieć...
Rok w rok również nasza rodzina spotyka się przy tym samym gobie. Szczerze mówiąc zawsze jest tam takie zamieszanie, że ledwie pamiętam kto tam spoczywa, ale współczuję ludziom, którzy muszą się co roku przeciskać obok naszego "stada"...
Kiedy ta cała "hołota" opuści cmentarz - wszyscy udajemy się do babci. Ja, moja siostra i wujek zazwyczaj jako jedyni chodzimy na nogach, bo dziadkowie nie mają auta i jest ograniczona ilość miejsc (co nie zmienia faktu, że jest to raczej miły spacer).
U babci zazwyczaj wytrzymujemy pół godziny... Potem dorośli zaczynają rozmawiać na nudne tematy i... "Biesiadować". Wtedy zazwyczaj wszyscy poniżej 20 roku życia idą do domu. Niemiej jednak lubię takie krótkie rodzinne spotkania.