26 grudnia 2015

GRUDZIEŃ 2015 #1 Za dużo pracy na raz!

30 LISTOPADA - PONIEDZIAŁEK

  Pierwszy poniedziałek po prawie tygodniowej przerwie nie był niczym przyjemnym. Chociaż mimo wszystko działo się dość dużo. A raczej miało się dziać dość dużo...


  Po powrocie do domu miałem się pouczyć, ale coś nie wyszło. Zdążyłem tylko poklikać kilka klawiszy na keyboardzie i zmontować filmik, który nagrywałem w ostatni czwartek, ale poza tym nic praktycznego.

01 GRUDNIA - WTOREK

  Obudziłem się około 8:00. To BARDZO późno biorąc pod uwagę fakt, że zasnąłem około 18:00... Chciałem tylko jak najszybciej przeżyć ten dzień w szkole. Na środę miałem masę rzeczy do zrobienia... Między innymi "Czytanie ze zrozumieniem na polski". Na szczęście w ostatniej chwili okazało się...



  Taki raban jak zrobił się wtedy w szatni nie zrobił się chyba nigdy. Ale cóż... nie dziwię się. Sam również się cieszyłem z większej ilości wolnego czasu. W końcu udało mi się trochę dłużej posiedzieć nad Ragtime'm Choplin'a... [klik].

02 GRUDNIA - ŚRODA

  To był piękny dzień! Wstałem dzisiaj o 8:00 zamiast o 6:00, a to dla tego, że nauczycielka od polskiego jest chora. To bezcenne - jechać do szkoły o 9:00 zamiast o 7:00 i mieć jeszcze godzinę wolnego!

  Po południu byłem - nie wiedzieć czemu - ledwie przytomny. Bardzo chciało mi się spać, toteż postanowiłem się położyć około 18:00, żeby wstać około 3:00 i wtedy zrobić wszystkie niezbędne rzeczy. W teorii brzmiało super...

03 GRUDNIA - CZWARTEK

  Wstałem około 4:30... To było okropne! Wstałem zbyt późno, a w domu było zimno. Postanowiłem rozpalić w piecu (zmarnowałem kolejne pół godziny, bo i tak nie udało mi się nic rozpalić...). Nie zdążyłem poćwiczyć na muzykę, nie zdążyłem się spakować i ogólnie było źle. Wychodząc do szkoły niewiele brakło, żebym się spóźnił...

  Na szczęście dzień okazał się całkiem ciekawy. A za pojęciem ciekawy można rozumieć "leniwy".



  Jedna lekcja mniej we czwartek to nic dobrego... Niby fajnie, że kończymy wcześniej, ale ja i tak muszę czekać na muzykę, więc na jedno mi wychodzi. Szkoda tylko, że nie mogę przeznaczyć tej godziny na nic pożytecznego... Na przykład na więcej ćwiczeń... Chociaż dzisiaj nie było tak źle!



  W czwartkowe popołudnie uświadomiłem sobie, że tak właściwie nie mam nic do zrobienia, więc mogłem spokojnie zmarnować swój czas robiąc pierdoły na komputerze...

04 GRUDNIA - PIĄTEK

  Ten dzień od początku był skazany na porażkę... Zaczęło się od tego, że zaspałem na poranny autobus... Rodzice stwierdzili, że mam już wystarczająco dużo spóźnień, i że mogą mnie zawieźć. (Oczywiście nie biorą pod uwagę tego, że ja mieszkając 10 km od szkoły mam 17 spóźnień, a osoby mieszkające 500 metrów od szkoły potrafią mieć 48 spóźnień...)

  Przy okazji wstąpiłem do sklepu, żeby zrobić szybkie zakupy... Dzisiaj trzy moje znajome miały urodziny (teoretycznie dzisiaj) więc musiałem kupić aż 3 czekolady - w ramach dorzucenia się do prezentu Judy i jej kumpeli. To dość skomplikowane... Ale jeszcze bardziej skomplikowane okazało się na lekcji wychowawczej...



  Okazało się, że nasza wychowawczyni naprawdę ma dzisiaj urodziny, ale nikt się tym nie przejął... Szczerze mówiąc jakoś nigdy nie pałałem miłością do mojej klasy, a więc również nie angażuję się bardzo w jej sprawy... A z wychowawczynią nie czuję jakiejś szczególnej więzi, więc ta klasowa wpadka jakoś mnie nie ruszyła...

  Wieczorem miałem iść na spotkanie oazowe, ale po ostatniej sobocie nie miałem zbytnio ochoty. Tak więc pod pretekstem barbórki zostałem w domu. I dobrze. Podobno salka i tak była zajęta przez "biesiadujących" górników.

05 GRUDNIA - SOBOTA

  Ten dzień był O-KRO-PNY. Serio, aż mi się płakać chciało... Może zamiast opisywać go całego: tylko wymienię co mnie załamało.

  Zaczęło się rano... A właściwie po południu... Nie udało mi się wstać o przyzwoitej porze... Kiedy przeglądałem powiadomienia w telefonie zobaczyłem, że Steve wrzucił na grupową konwersację screen naszej... "osobistej" rozmowy. Zrobił to oczywiście w żarcie, ale nie było mi to na rękę...

  Miałem dzisiaj jechać na lodowisko z Lucy, Mattem i Natashą (moi znajomi ze szkoły). Natashe poznałem w sumie niedawno, więc tym bardziej byłem rozczarowany tym, że nie mogła z nami jechać.

  Kiedy brałem prysznic zauważyłem, że mój przenośny głośnik czasami nie łączy z mp3, a wychodząc z domu musiałem zabrać szczotkę do włosów...



  Napaliliśmy się na lodowisko akurat dzisiaj, bo w rozpisce ślizgawek pisało, że dzisiaj trwa ona przez dwie godziny! Kiedy dotarliśmy na lodowisko okazało się, że nie ma faceta od ostrzenia łyżew, więc Lucy musiała zapłacić 6 złotych więcej, żeby wypożyczyć łyżwy...

  Kiedy w końcu weszliśmy na lód - było cudownie! Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że UWIELBIAM jeździć na łyżwach. Mimo, że łyżwy z wypożyczalni nieco mnie gniotły - wyjeździłem się za wsze czasy! (W końcu osiągnąłem jakąś przyzwoitą prędkość.) Niestety... Te "piękne chwile" nie trwały zbyt długo...



  Okazało się, że w rozpisce był błąd, i już pół godziny później ja i Lucy marznęliśmy na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który i tak nie przyjechał, więc marznęliśmy dwadzieścia minut dłużej w towarzystwie pijanych nastolatków...



  Kiedy ja i Lucy w końcu wsiedliśmy do autobusu - było już za późno na przesiadkę w mieście, więc w oczekiwaniu na następny autobus bezpośrednio do domu - poszliśmy do pobliskiej galerii. Spędziwszy w niej pół godziny nie sądziliśmy, że w pobliżu wydarzy się wypadek z udziałem dwóch wozów strażackich i czterech radiowozów, więc ni stąd ni zowąd - doszło nam pół godziny czekania...

  Na domiar złego, kiedy czekaliśmy - spotkałem kuzyna, który przez moje aspołeczne usposobienie chyba poczuł się jakbym go olał, bo rozmowa w ogóle nam się nie kleiła...... Chyba pójdę na jakąś terapię, bo - nie wiedzieć dlaczego - zawsze gdy z kimś rozmawiam (zwłaszcza jeśli rzadko go widuję)nie potrafię się wysłowić, bo boję się, że coś palnę i wyjdę na idiotę. Dlatego często wykorzystuję pewien łatwy trik...



  Kiedy w końcu przyjechał nasz autobus - dostałem się niemalże do domu, ale musiałem jeszcze jechać na spotkanie dekanalne do pobliskiego kościoła... Miałem tam być o 17:30, ale byłem o 19:30 - Ukłon w stronę autobusów...

  Po powrocie do domu czekała mnie jeszcze jedna "niespodzianka"... Siostra zapodziała gdzieś klucze od domu, więc cały dom stał na głowie, a ojciec był wściekły... Po prostu SUPER DZIEŃ! Gdyby nie ta godzina na lodzie - chyba skończyłbym z totalną depresją...

06 GRUDNIA - NIEDZIELA

  Kiedy rano wstałem - spodziewałem się, że ten dzień będzie nieco spokojniejszy. Od rana coś robiłem... Pracę domową z polskiego, spontaniczne spotkanie na salce, zgrywanie piosenek dla mamy... Przy okazji udało mi się nauczyć pierwszej zwrotki "Let it go" na keyboard. Tak więc było ciekawie. Niestety - jutro czekała mnie wycieczka szkolna, a spać położyłem się dopiero po 2:00...

1 komentarz:

  1. Biedny Kuba ;-;
    A ja warczę na wszystkich, kiedy wstanę dziesięć minut za późno...
    Ale ta sobota..... rany, jak to czytam, to przypomina mi się "Dziennik Cwaniaczka" - nie sądziłam, że taki zrządzenia losu przydarzają się też w prawdziwym życiu..... @_@
    A 6 nic nie dostałeś? ^^
    No, chyba że nie obchodzisz Mikołajek, to inna sprawa :D
    I raduję się, albowiem nadrabiasz z postami! Jesteś już coraz bliżej "teraźniejszości"! >u<
    Ganbatte! :3

    OdpowiedzUsuń

Kilka wskazówek dla komentujących:

#1 Staraj się, aby twój komentarz był rozwinięty
#2 Pisz co myślisz i nie bój się dyskusji
#3 Jeżeli już obrażamy się nawzajem, to z szacunkiem