Hmm... powiem wam, że trochę się działo! Zacznijmy od ostatniej środy! Albo czwartku..? Chyba mniejsza o to.
Wszystko zaczęło się w szkole, gdy podczas pewnej przerwy między lekcjami, podszedł do mnie Steve - ten sam, który przeżył ze mną Borsukową Przygodę.
Zgodziłem się, a nawet ucieszyłem! Niestety miałem zaledwie dwa dni na zakup prezentu! Na szczęście pewna dziewczyna - Maddie (która niedawno wprowadziła się niedaleko mnie, i spotykałem ją głównie na przystanku autobusowym) również została zaproszona. Tak więc w piątek - wraz z nią i Nell (której w ogóle nie znałem) pojechaliśmy kupić jakiś wspólny prezent.
Kiedy już ustatliliśmy ten (jakże ambitny) plan zaczęliśmy zwiedzać galerię. I wiecie co? Niestety - to, co mówią o kobietach w sklepach to prawda... Wystarczyło piętnaście minut, żebym się o tym przekonał.
Właściwie, to po jakimś czasie obczailiśmy kilka fajnych koszulek na Steve'a, ale pomimo, że bardzo go lubiliśmy, to 90 zł za koszulkę wydawało nam się nieco wygórowaną ceną... Tak więc (z "małymi" postojami co jakiś czas) szukaliśmy dalej idealnego prezentu...
W końcu po dłuższym czasie obczailiśmy sklep "PEPCO". Nigdy wcześniej nie byłem w PEPCO, ale po uświadomieniu sobie, że jest tam praktycznie WSZYSTKO stwierdziłem, że chyba będę tam wpadał częściej. Hmm... co prawda do wyboru mieliśmy teoretyczne "wszystko", ale zdecydowaliśmy się na...
...Kudłate, różowe kapcie ze świnkami... Niestety nie znaliśmy rozmiaru stopy Steve'a, więc kupiliśmy je na oko. Jeszcze jedna rzecz, która nas zafascynowała to były tiary (takie, jak mają czarownice...). Na szczęście w przymierzalni było lustro!
Kupiliśmy wielką skarbonkę, którą planowaliśmy nafaszerować cukierkami. Maddie kupiła sobie rolki do ściągania sierści z ubrań. Pod koniec udaliśmy się do pierwszego sklepu, w którym byliśmy, żeby kupić pierwszą koszulkę, którą oglądaliśmy...
***
Na koniec udaliśmy się do głównego kolejnego punktu naszej "podróży", czyli do KFC. Po szybkiej "kolacji" na wynos udaliśmy się do domów. Nell miała wziąć do domu wszystkie zakupione prezenty, a następnego dnia mieliśmy je zapakować.
Następnego dnia - w sobotę (w dzień urodzin) wraz z Maddie musieliśmy zająć się opakowaniem. Wstaliśmy zaraz z rana i około 11:30 pojechaliśmy do kwiaciarni, żeby kupić papier opakunkowy, wstążki i inne "bibeloty".
Wybraliśmy wspaniały, różowiutki papier z Kubusiem Puchatkiem. Następnie pojechaliśmy do Nell, wzięliśmy wszystkie prezenty, a na koniec dokupiliśmy cukierków i napchaliśmy ich do skarbonki (nie mamy pojęcia jak on je wyciągnie).
Gdy wróciliśmy - Maddie wpadła do mnie, i przez jakieś pół godziny pakowaliśmy prezent. Przyznam, że paczka wyszła nam całkiem ładnie!
Głównym składnikiem prezentu był brokat, który pokrywał jakieś 60% opakowania... Mam wrażenie, że zostanie za nami długi, brokatowy ślad, gdy z nim pójdziemy...
A teraz opiszę Wielką Imprezę!
Wszystko zaczęło się około 16:00. Ja i Maddie byliśmy pierwsi na miejscu. Z tego co zrozumiałem - miały tam być jeszcze 4 osoby - Nell, z którą kupowaliśmy prezent, oraz Miley, Joe i Nathalie, którzy chodzili ze Steve'm do klasy.
Szczerze mówiąc obawiałem się trochę tej imprezy... W końcu byłem od nich starszy o rok i prawie ich nie znałem...
Okazało się, że wszyscy byli otwarci i towarzyscy! Postanowiliśmy nagrać filmik z "Harlem Shake", żeby jakoś "upamiętnić" te urodziny.
Kiedy wszystko nagraliśmy - postanowiliśmy się rozerwać jakoś spokojniej. Weszliśmy na "karaoke party". Co prawda nigdy nie byłem dobry w śpiewaniu, ale nie spodziewałem się, że aż tak...
W międzyczasie zamówiliśmy pizzę, odpakowaliśmy prezenty, poobgadywaliśmy wymieniliśmy opinie na tematy różnych osób i odkryliśmy, że mamy wiele wspólnych zainteresowań.
Wszystko skończyło się około 23:00. Muszę przyznać, że było to naprawdę udane spotkanie! Mam wrażenie, że nie ostatni raz spędzam z nimi czas!
świetne to masz! :D
OdpowiedzUsuń