Umrę.
Co do umarcia - Umarłem dzisiejszej soboty, a zaczęło się to w piątek. Kiedy stwierdziłem, że jak będzie pogoda, to gdzieś pójdę, a że nie było pogody - też gdzieś się przeszedłem. (przepraszam za logikę. śpię).
No więc - mieliśmy iść z Agą, ale zniemogło jej się :C True Story. Umówiony byłem również z Tadkiem, więc to z nim przyszło mi spędzić ten urozmaicony spacer. Zaczęło się od szukania przyjaciół...
Po co ludziom telefony, skoro i tak nie odbierają..? O.o ... Cóż.. przeszliśmy się na osadniki, żeby tam looknąć. Coś nie ładnie dziś wyglądał staw...
To było takie słodkie -,- dópe widadź było. Potem przedzieraliśmy się przez pola, ale to było bez sensu... wydaje się, że jeszcze jedno pole, i koniec, a tu lipa.
Jakoś doszliśmy do tej szosy. Wbiliśmy do jakiegoś sklepu kupić picie. Kupiliśmy i udaliśmy się do innego sklepu [TESCO] i co zrobić z piciem z poprzedniego sklepu..?
Po jakimś czasie spotkaliśmy Kalinę po drodze, i ją odprowadziliśmy kawałek, pod dom Janki, gdyż odbywało się święto piętnastej rocznicy jej przyjścia na świat (Happy bday! ^^)
I znów szliśmy dalej w poszukiwaniu niczego. znaleźliśmy jednak sklep.
...
Zrobiliśmy zakupy, i znów szliśmy dalej. Ale to co się stało później do końca życia zostanie mi w pamięci:
Szliśmy przez las. był ćmok jak w dupie... telefony nie dawały prawie wcale światła. Mój mózg oczywiście przypomniał sobie wszystkie najgorsze horrory. Po dłuższym czasie dostałem takiej schizy... normalnie panicznego ataku strachu, ale takiego serio...
Dostałem centralnie takiej schizy, że wydawało mi się, że światło to Samara Morgan, zacząłem się trząść, zrobiło mi się zimno i słabo... Jak to mam w zwyczaju - gdy się boję - trzymam kogoś za ramię... Tadek i tak ma szczęście... byłem raz z taką jedną - Niunią :3 na nocy horrorów w kinie......
Taa... udało się nam wyjść z tego lasu w jednym... w dwóch kawałkach... nie straszne nam są żadne demony... taa... przez 30 min boisz się demonów, upiorów, gwałcicieli, psychpoatów, żeby wyjść z lasu, i po chwili szwędał się za tobą mały, czarny kiciuś... masakra...
Musieliśmy następne 500m próbować pozbyć się kota, który się do nas przypieprzył. I nie chciał odejść... naszczęście randomowy pies załatwił sprawę...
Tak więc: od 14:30 do 20:10 spędziłem dzień na nogach... przyjechał po mnie tata, i kazał mi iść na zakupy...-,- omg.
Aktualnie leżę na łóżku, i nie mogę zgiąć nóg w kolanach...