5 kwietnia 2017

Na koniec świata... Ale nie dalej...

  [Tutaj powinno być długie i konstruktywne usprawiedliwienie mojej długiej przerwy w blogowaniu, niestety do głowy nie przychodzi mi nic innego niż LENISTWO, więc może zachowam resztki godności i pominę tę część.]


2 KWIETNIA - NIEDZIELA

  Przyszedł kwiecień, a wraz z kwietniem nadeszła wiosna, która w moim mniemaniu jest równoznaczna z jednym - długie wypady na rowerze! Co prawda zaczynam zaprawiać się w boju od mniej więcej miesiąca, ale jeszcze nie zdążyłem wyjechać na żadną dłuższą trasę... Poza ubiegłą niedzielą.

  Zaczęło się od tego, że poznałem pewnego gościa, przyjmijmy że nazywa się Shane. (Tutaj będzie bardzo zagmatwany opis.) Pewnego razu pojechałem na spotkanie do koleżanki z kolonii, a gdy poznałem jej brata, okazało się, że chodzimy do tej samej szkoły i już wcześniej mieliśmy ze sobą styczność.


  Zaczęliśmy nawet mówić sobie "cześć" w autobusie, chociaż widywaliśmy się tam prawie rok wcześniej... Zaczęło się od "cześć", skończyło się na tym, że zsynchronizowaliśmy plany lekcji, tak aby jak najczęściej wracać razem, zarwaliśmy kilka nocy oglądając filmy, nauczyliśmy się jeździć na łyżwach i usnuliśmy wielkie rowerowe plany. I tego dnia przyszedł czas, by wcielić je w życie. Wielka kumulacjo niepowodzeń - przybywaj!


  Około 14:00 umówiliśmy się pod domem Shane'a. (Nie minęło wiele czasu nim zorientował się, że czarne ubranie i wielki plecak były złym pomysłem.) Nie chce mi się tłumaczyć przebiegu naszej trasy, bo musiałbym przedstawić całą geografię powiatu Oświęcimskiego, więc opiszę ją w dużym skrócie. Zacznę od tego, że już nigdy nie zaufam Shane'owi w kwestii wyboru drogi.


  Po jakimś czasie odkryliśmy świetny system obierania trasy. Gdybym miał go nazwać, nazwałbym go "na pałę" (bo Shane tak mówił na jazdę prosto). Jak można się domyślić - polegał on na jechaniu prosto na każdym skrzyżowaniu. Na początku byłem sceptycznie do niego nastawiony, ale po mniej więcej godzinie jazdy okazało się, że można w ten sposób zajechać naprawdę daleko.


  Nawet nie wiecie jakie było nasze zdziwienie, kiedy znaleźliśmy największy park rozrywki w Polsce i to jadąc jedynie przez pola (a jakie wielkie było rozczarowanie, kiedy zapomnieliśmy zrobić sobie pod nim zdjęcia...). Objechaliśmy go dookoła i zaczęliśmy szukać drogi powrotnej. Powiedzmy, że tak na 40% orientowałem się w okolicy, więc nie było tak strasznie.



  W końcu jednak zacząłem rozpoznawać drogę. Mniej więcej wiedziałem jak dojechać do zapory na Wiśle, która była moim punktem orientacyjnym. Niestety - fakt, że jechałem tą drogą wcześniej zaledwie trzy razy, wcale nie ułatwił nam podróży...


  Najśmieszniejsze było, kiedy mijaliśmy przystanek autobusowy, będąc na najbardziej przypadkowym odludziu w okolicy. Na przystanku siedział kierowca autobusu, który akurat zrobił sobie przerwę. Ale najlepsze było to, że ów kierowca był sąsiadem Shane'a, i naszym wspólnym znajomym.


  W czasie długiej podróży wzdłuż Oświęcimia postanowiliśmy zrobić postój. Może słyszeliście kiedyś, że na Oświęcimskim rynku został wybudowany kibel za pół miliona złotych. Mimo, że nie było mi dane korzystać z niego osobiście, to z wielu opowieści słyszałem, że jest naprawdę wypasiony...


  Około 18:00 byliśmy w okolicach domu (czyt.; gdzieś, gdzie nasi rodzice byliby w stanie zlokalizować nas, bądź nasze zwłoki). Przy okazji zadzwoniliśmy do naszej kumpeli - Judy, bo akurat przejeżdżaliśmy blisko jej domu. Stwierdziła, że przejedzie się z nami kawałek.


  Judy miała niezłą polewkę z tego, że nie byliśmy w stanie kucnąć, przejść stabilnie kilku kroków, ani usiąść wygodnie na siodełku (tak, tyłek był tym, co bolało najbardziej...). W sumie najgorsze w tym wszystkim było to, że i Shane, i ja chcieliśmy pokozaczyć, żaden z nas nie chciał wyjść na słabeusza, więc jadąc dawaliśmy z siebie 150%. (No wiecie, jeszcze ucierpiałaby nasza męska duma...) Niestety dopiero po dłuższym czasie uświadomiliśmy sobie, jak wielki błąd popełniliśmy...


  Około 19:30 byliśmy już w domu. Jedyne o czym marzyliśmy, to wanna z gorącą wodą. Chociaż po krótkim namyśle stwierdziliśmy, że do szczęścia wystarczy nam coś do siedzenia, co nie wrzyna się w dupę jak [tutaj pierwotnie był bardzo ekspresyjny opis, jednak w trosce o dobro moralne czytelników został usunięty].