31 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #64 Nadchodzi jesień.

  Ostatnio, kiedy o godzinie piątej rano przechadzałem się po ogrodzie, zauważyłem coś irytującego. Zawsze, kiedy wychodziłem na dwór nie brałem butów, ale tym razem zauważyłem, że na trawie leży pełno pożółkłych liści... Niby to nic dziwnego, ale naszła mnie taka refleksja... Wakacje się kończą, nadchodzi jesień...


  Chyba należałoby jakoś podsumować te wakacje. Cóż... Muszę przyznać, że były O WIELE bardziej udane niż te zeszłoroczne (co można zauważyć chociażby po ilości postów). Prawie każdego dnia robiłem coś ciekawego. I prawie każdy dzień był przeżyty produktywnie.


  W porównaniu do każdych innych wakacji - tych nie spędziłem siedząc samemu w domu. Były to bardzo towarzyskie wakacje. Przynajmniej raz w tygodniu (jeśli nie dzień w dzień) spotykałem się z przyjaciółmi. Zawsze czas mijał nam niesłychanie szybko i mile. Wydaje mi się, że to tego brakowało mi najbardziej w poprzednich wakacjach.


  Pod względem artystycznym również się spełniłem. Udało mi się popstrykać kilka fajnych fotek (z resztą jak widać) pod względem graficznym również nie próżnowałem! Niestety mój komputer ma już swoje lata i obawiam się, że jeśli chcę kontynuować to, co robię, to będę musiał zainwestować w lepszy sprzęt (nie licząc blogowania, bo to akurat jedna z lżejszych rzeczy c;).


  A'propos bloga - to chyba moja największa duma w te wakacje, bo zazwyczaj w wakacje włącza mi się tryb <NICMISIENIECHCE> i nie robię nic w kierunku rozwoju tego bloga (co zresztą widać po statystykach) Do tego roku mój wakacyjny rekord, to 10 postów w LIPCU 2014. A teraz? W WAKACJE 2015 udało mi się napisać 67 POSTÓW! Niestety - cztery są jeszcze w wersji roboczej, ale na pewno ukażą się w tym tygodniu.


  Jak wyglądają moje wizje na "przyszłość"? Hm... W tym roku chciałbym trochę lepiej się zorganizować (i nie chodzi tu wcale o zapisywanie terminów każdego sprawdzianu...) Choćbym miał nie zawsze być na bieżąco, to chcę przynajmniej ogarniać co dzieje się wokół. I mam nadzieję, że trochę rozwinie się moje życie towarzyskie w szkole, bo na razie to jest masakra...


  Chciałbym też zrobić coś w kierunku... Muzycznym. Od początku tego roku mam wrażenie, że muzyka jest czymś, co lubię prawie tak bardzo jak grafikę. W końcu nie tak łatwo jest w pół roku nauczyć się grać na gitarze, keyboardzie i ogarnąć podstawy muzyki. Ale nie chcę być... "Odtwórcą". To znaczy - nie chcę, by moja "twórczość" opierała się na graniu akordów i melodii z pamięci, czy z nut, ale chciałbym umieć komponować, tworzyć...


  Ogólnie moje życie artystyczne jest skomplikowane. Mam nadzieję, że uda mi się coś zrobić w tym kierunku. I mam tu na myśli bardziej keyboard niż gitarę. Cóż... W przeciwieństwie do wielu innych ludzi - nie zamierzam skupiać się na szkole, nauce i ocenach. Oczywiście - chcę zakończyć rok szkolny z twarzą, ale pomimo tego, że mam niewiele lat, wiem, że są w życiu rzeczy, których nie wolno zaniedbać. Po szkole zostaną mi tylko oceny w papierach, ale wspomnienia z rodziną, przyjaciółmi i bliskimi mi ludźmi pozostaną na zawsze.


  Mam nadzieję, że moje refleksje dotyczące sensu istnienia wszechświata was nie zanudziły. Nie będę wam życzył szczęśliwego roku szkolnego, bo wiem, że przeżyjecie go świetnie. Chciałbym tylko być tak zadowolony z tego roku szkolnego, jak z tych wakacji.


  A teraz pytanie do was: Czy wolicie, kiedy posty są pisane krótko, RAZ DZIENNIE, czy może preferujecie nieco dłuższe posty RAZ NA KILKA DNI? Przyznam szczerze, że ja wolę, kiedy jest jeden post przypisany do konkretnego dnia, ale wątpię, że uda mi się być systematycznym w ciągu roku szkolnego, skoro nawet w wakacje miałem trudności.

  Myślałem też, żeby pisać po jednym poście pod koniec tygodnia, i po jakimś czasie rozwalić go na kilka mniejszych, ale wtedy zrobiłby się bałagan w komentarzach. Cóż... W tym roku robiłem tak, że opisywałem dwa/trzy dni i ustawiałem datę publikacji na następny tydzień, więc "zyskiwałem" na czasie, ale nie podobała mi się ta metoda. Cóż... Myślę, że najlepiej będzie, jak to wszystko wyjdzie w praniu ;)

WAKACJE 2015 #63 Ostatnie Pool Party...

PONIEDZIAŁEK

  Tak... To miał być ostatni dzień wakacji... Pomimo, że było to przykre, to postanowiliśmy się tym nie przejmować i wykorzystać ten dzień jak najlepiej. Pomimo, że nie do końca miałem nastrój na robienie czegoś ciekawego, to postanowiłem pójść do Miley.

  Miley zorganizowała małe "Pool Party". To znaczy - mieliśmy przyjść do niej na basen. Było nam to bardzo na rękę - zważywszy na temperaturę i wielkość jej basenu.


  Czasami mam wrażenie, że basen wyzwala w nas ukryte dziecięce instynkty. Ale chyba każdy ma w sobie namiastkę dzieciaka, który lubi krzyczeć i chlapać na wszystkie strony, gdy tylko znajdzie się w basenie z przyjaciółmi...

  Kiedy nadszedł wieczór i upał tak nie doskwierał - postanowiliśmy pójść na Pizzę. To znaczy głównie Miley, Nathalie i ja, bo Steve i Maddie nadal chcą praktykować bycie "FITT" i gardzą wszystkim, co starsze panie nazywają niezdrowym jedzeniem.


  Kiedy skończyliśmy z pizzą - wybraliśmy się do domu. Zrobiliśmy sobie mały spacerek, który zakończył się siedzeniem na krawężniku obok domu Miley. Czekaliśmy na rodziców Nathalie (JA, Steve i Maddie byliśmy na rowerach). Przy okazji ja i Maddie stwierdziliśmy, że to ostatnia chwila, aby spełnić marzenie o turlaniu się po asfalcie. Niestety - kiedy w najlepsze spełnialiśmy marzenia - jacyś goście nas zauważyli...


  No cóż... Powiedzmy, że niektórzy nie rozumieją niektórych rzeczy :D. W domach byliśmy około 21:00. Musieliśmy się przygotować na kolejny dzień...

30 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #62 Maryla Rodowicz rządzi!

NIEDZIELA

  Zastanawiam się, dlaczego ludzie chodzą na koncerty Linkin Parku, 30 Seconds to Mars, Sylwii Grzeszczak, czy Madonny, a my wylądowaliśmy na koncercie Maryli Rodowicz.

  Wszystko było bardzo spontaniczne. Jako że ostatnio odbywają się tak zwane "Dni Oświęcimia" i różni artyści grają koncerty za darmo - postanowiliśmy się wybrać. Dość późno się zorientowaliśmy, ale zdążyliśmy na koncert Maryli Rodowicz. 

  Dostaliśmy się tam dzięki siostrze Maddie, która od ponad roku ma prawo jazdy, więc nie było tak źle (nie licząc tego, że się zgubiliśmy.) Kiedy w końcu zaparkowaliśmy i poszliśmy pieszo w miejsce koncertu - udało nam się zauważyć, że wielu ludzi było już porządnie wstawionych...



  Przyznam, że nie napalałem się na nic szczególnego, ale czekało mnie ogromne zaskoczenie.Myślałem, że Maryla Rodowicz gra trochę spokojniej, ale zrobiła niezły rozpierdziel na scenie.


  Wszyscy ludzie byli jacyś tacy sztywni i dziwnie się na nas patrzyli, ale cóż... Stwierdziliśmy, że to przedostatni dzień wakacji, więc postanowiliśmy się bawić na całego. Cały czas podnosiliśmy ręce i układaliśmy w serce. Maryla w pewnym momencie się uśmiechnęła i jesteśmy przekonani, że to dlatego, że nas zobaczyła xD.



  Po koncercie odbył się NAPRAWDĘ spektakularny pokaz fajerwerków. Szczerze mówiąc nie wiem czy nie był bardziej emocjonujący niż sam koncert. Zaraz po fajerwerkach postanowiliśmy pójść na kauzelę... A właściwie na taki wielki młot. Ale organizatorzy mieli inne plany...


  Ech... A mogliby tyle zarobić, ale cóż. Jedyną atrakcją została sama Maryla, która rozdawała autografy. Chcieliśmy pójść i zdobyć podpisy, ale ta kolejka STRASZNIE nas zniechęciła. Do tego spotkałem trzech naucycieli - faceta od CTG, historyczkę, z którą zamieniłem kilka zdań na temat pogody i polonistkę.

  Kiedy to wszystko się skończyło - poszliśmy do miasta coś kupić. Postanowiliśmy kupić mleko truskawkowe i iść pochodzić po mieście, ale ten pomysł szybko nam się odwidział.



  Maddie, Steve i siostra Maddie nie byli zadowoleni, kiedy przebiegłem przez fontanny i cały mokry ich przytuliłem. Na szczęście noc była ciepła! Wróciliśmy do domu około 24:00, ale było naprawdę wspaniale! Stwierdziliśmy, że następnym razem pojedziemy na wszystkie występy!

29 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #61 Wielkie zakupy.

SOBOTA

  Znacie to uczucie, kiedy jedziecie z rodzicami na wielkie zakupy, chodzicie po galerii przez trzy godziny, a wracacie do domu z klejoną kostką kareczek?


  Zaczęło się od mojego pomysłu, abyśmy jechali z całą rodziną na zakupy do empika. Niestety - nie przewidziałem tego jak zachowa się moja mama, kiedy wejdzie do OGROMNEJ galerii handlowej...


  Przez prawie trzy godziny chodziliśmy po sklepach odzieżowych. Stwierdziłem, że muszę kupić sobie nową bluzę, ale jako że jestem bardzo wybredny w kwestii bluz - trochę zajęło mi znalezienie odpowiedniej. Wiedziałem, że to musi być "ta jedyna", że gdy tylko na nią spojrzę - będę wiedział, że tylko w niej chcę chodzić. I tak się składa, że znalazłem taką...


  Pod koniec naszej wielkiej wyprawy - poszliśmy do empika. Chciałem tam zrobić jakieś konkretne zakupy, ale zawiodłem się, bo nie znalazłem tam NIC, co by mi się podobało. No, może poza dwiema kostkami klejonych karteczek na tablicę korkową.

  W domu byliśmy około 21:00. Postanowiłem wykorzystać karteczki, które kupiłem i zrobić coś kreatywnego. Zainspirował mnie blog evensoli. Przyznam, że moje "Do It Yourself" wyszło całkiem dobrze.


28 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #60 Ostatni Harry

PIĄTEK

  W piątek rano miałem ochotę przejechać się do pobliskiego sklepu papierniczego, żeby zrobić jakieś szkolne zakupy. Niestety moja ochota wyjścia gdzieś zanikała wprostproporcjonalnie do wzrastania temperatury. I kiedy było już 35°C postanowiłem zostać w domu.

  Wieczorem, jak w prawie każdy piątek, umówiliśmy się na oglądanie Harry'ego. Niestety chyba we wszystkich wygasł już entuzjazm, bo na Harry'm zjawiłem się tylko ja i Maddie. No, i jako, że spotkanie odbywało się u Maddie, przyłączyła się do nas jej siostra. Aczkolwiek nie skończyło się to do końca na oglądaniu Harry'ego.


  Na szczęście po jakimś czasie udało nam się zasiąść przed telewizorem. Maddie poczęstowała nas niebieską Fantą, którą kupiła na Chorwacji. Niestety - okazało się, że ta niebieska Fanta to jedna wielka ściema...


  To był SZOK. O dziwo - Harry skończył się dość wcześnie. Strasznie chciało mi się spać, ale zamiast spać - zacząłem czytać piątą część Harry'ego jestem trochę do tyłu z czytaniem, bo filmy już się skończyły, a ja nadal wałkuję "Zakon Feniksa".
// Zakon Feniksa to najlepsza część! Luna rządzi oczywiście. - dop. od Hery

27 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #59 Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia!

CZWARTEK


  Planowałem dzisiaj spędzić spokojny, przyjemny dzień, ale ludzie ostatnimi czasy nie dają mi żyć... I to pod wieloma względami. Aczkolwiek wolę gdy ktoś chce przyjść do mnie i wydrukować zdjęcia niż każe mi tyrać jak wół w wakacje.


  Mówię tutaj o Nathalie i Miley. Postanowiliśmy zrobić takie małe spotkanie. Nathalie chciała, żebym wydrukował jej kilka zdjęć, więc zgodziłem się, ale chyba powinienem był najpierw poznać szczegóły...


  Kiedy ogarnąłem komputer - zacząłem drukować te zdjęcia... Powiedzmy delikatnie, że nie było to najwspanialsze zajęcie świata... Na szczęście po chwili wpadła Miley, więc patrzenie na te twarze nie było już taką torturą. 

  Kiedy skończyliśmy - postanowiliśmy zrobić coś ciekawego. Wyszliśmy na dwór, wypiliśmy kawę mrożoną i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby się gdzieś przejść. Wziąłem aparat i wybraliśmy się na małą "sesję" zdjęciową. Muszę przyznać, że praca fotografa jest naprawdę ciężka.


  W końcu udało nam się zrobić kilka fajnych fotek i załadować je na facebooka. Nasze spotkanie skończyło się około 20:00. I wiecie co? Wydaje mi się, że do robienia zdjęć nie trzeba tyle talentu, co cierpliwości... Może zapodam kilka zdjęć z naszej "sesji" w poście podsumowującym wakacje.

26 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #58 Szowinistyczny, zły Kuba.

ŚRODA

  Myślałem, że po ostatnim pracowitym poniedziałku będę miał w końcu spokój z prezentacją dla Brygady Świętej Inkwizycji, toteż postanowiłem nieco się wyluzować i pojechałem z Maddie do księgarnii. Maddie chciała kupić książkę do matematyki i zalotkę do rzęs (cokolwiek to jest). Niestety - po odwiedzinach w pepco i rossmanie - Maddie nigdzie nie znalazła tego, czego chiała.


  Po południu miałem ochotę zrobić coś ciekawego, ale jak z nieba spadła na mnie masa nowych instrukcji od "inkwizytorów" (kurczę... ta nazwa zaczyna mi się coraz bardziej podobać...). W pewnym momencie znalazłem na swojej poczcie około piętnastu e-maili z mateiałami do "prezentacji"... I były to zarówno zdjęcia, jak i projekty i teksty... Śmiało mogłem powiedzieć "żegnajcie" wakacje.

  Wieczorem udało mi się w jakiś sposób wymienić kilka zdań z Miley. (Pamięta ją ktoś jeszcze? XD) Miley poprosiła, żebym wyszedł z nią na rower. Pomimo, że nie miałem najmniejszej ochoty robić cokolwiek - wyszedłem z nią (głównie dla tego, że ostatnio widzieliśmy się dobry miesiąc temu...) Miley nie była zadowolona gdy się o tym dowiedziała...


  To chyba nie było taktowne, bo przy kilku następnych okazjach usłyszałem że jestem "zły", że "mógłbym być delikatniejszy", i wiele innych tego typu rzeczy, ale nie dziwię się.

  Na szczęście po jakimś czasie zacząliśmy się "lepiej" dogadywać i pojechaliśmy do mnie. Miley chciała wydrukować kilka zdjęć, więc przy okazji wstąpiliśmy do Media Expert po papier fotograficzny.

  Miley ma szczęście, że jej rodzice są całkiem spoko, bo skończyliśmy z drukowaniem około 21:30 (więc dość późno - było już ciemno). 

25 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #56 Brak miłości ostateczny.

WTOREK

  Myślałem, że brak miłości moich rodziców do siebie, to już szczyt wszyskiego, ale myliłem się...

  We wtorek wstałem dość późno, bo około 12:00. Do tego nie miałem czasu na spokojne ogarnięcie się, bo moja siostra oznajmiła, że wraz z rodzicami chce jechać do fashionhause'a. Raczej żadko odwiedzamy takie sklepy, więc nawet się ucieszyłem na tę wiadomość. Niestety - trafiliśmy na bardzo zły dzień, bo tata ZNÓW miał zły humor...


  W czasie drogi powrotnej doszło jeszcze do nieprzyjemnej wymiany zdań, ale po tacie spłynęło to jak po przysłowiowej kaczce. Od dłuższego czasu tacie odwala, ale ostatnio jego odpały są coraz częstsze i mocniejsze... Mama opowiadała nam kiedyś, że ojciec leczył się z tego powodu, ale coś mi się zdaje, że niewiele to dało.


  Mama zawsze mówi, że trzeba poprostu przeczekać te gorsze okresy, ale odkąd powiedziała, że "jeśli coś stanie się w tym domu, to ona się powiesi" - to już przestało być zwyczajnie irytujące. Postanowiłem podjąć bardziej radykalne kroki i kiedy ojciec zaczął się rozkręcać ze swoją gadką - postanowiłem go nagrać. Jeśli jeszcze raz wypali z czymś takim - nagranie wyląduje w skrzynce mailowej jego doktorki.

  Wieczorem wszystko się uspokoiło, ale napięta atmosfera cały czas trwała. Czasami cieszę się, że moja siostra jest dzieckiem internetu, bo potrafi się oderwać od tej szarej rzeczywistości...


---
  Piszę ten post, bo po prostu muszę z siebie wyrzucić wszystko, co mnie dręczy (w końcu od tego miał pierwotnie być ten blog). Nie miejcie mi za złe, że wyrzucam z siebie tak osobiste rzeczy. Nie myślcie też, że u mnie w domu jest jakaś patologia i terror, bo nie o to chodzi. Po prostu każdy ma w życiu gorsze chwile.

24 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #55 Nieco leniwy dzień.

PONIEDZIAŁEK

  Jeśli ktoś z was śledzi mojego bloga w miarę regularnie, to zapewne pamięta mój wyjazd na obrady "brygady świętej inkwizycji".... [KLIK] Celem tych obrad było wszystko i nic, a poza tym chcieli ode mnie pomocy przy stworzeniu filmu, który prezntowałby wszystkie ich sekcje. Niby to nic takiego, ale wydaje mi się, że oni sami nie wiedzą czego chcą....



  Nie byłem zadowolony z "efektów" mojej pracy, bo udało mi się wycisnąć zledwie pięciominutowy filmik, którego większość zajmowały napisy... Ale cóż... Nie zamieżam się dopraszać o więcej pracy we wakacje...

23 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #54 Home, sweet home!

NIEDZIELA

  Po wczorajszej podróży byłem wycieńczony! Nie jestem pewien do której spałem, ale zacząłem normalnie funkcjonować dopiero po 12:00. Dzisiaj obok naszego kościoła miał odbyć się odpust. Szczerze mówiąc zawsze lubiłem odpusty, ale odkąd odpust u nas ogranicza się do jednego straganu ze słodyczami, to wszystko straciło swój urok...



  Prawie cały dzień spędziłem  na rozpakowywaniu się po wycieczce. Po dogłębnym ogarnięciu moich rzeczy - okazało się, że zapomniałem wziąć mojego "inhalatora". Musiał się gdzieś zawieruszyć... Gdy wyjeżdżaliśmy - miałem wrażenie, że czegoś zapomniałem. I słusznie... Całą resztę dnia spędziłem na dzwonieniu do osób, które mogły coś wiedzieć...



  Kiedy już cały świat stanął na głowie, "bo Kuba zapomniał inhalatora" zadzwoniła do mnie siostra Teresa z dobrą wiadomością!



  Cóż... Można się było tego spodziewać... Podobno skleroza nie boli.

20 sierpnia 2015

WAKACJE 2015 #53 Trójstyk

  Trójstyk - miejsce, w którym przecinają się granice Czech, Słowacji i Polski. Co roku są tam organizowane spotkania katolickiej młodzieży z tych właśnie krajów. Naszej małej "sekcie" nigdy nie chciało się tam jechać, ale w tym roku ja, Kattie i Maddie postanowiliśmy przełamać nasze blokady i pojechać tam na trzydniową wycieczkę.


CZWARTEK

  Coś czuję, że to będzie bardzo długi post. Wszystko zaczęło się w czwartek rano. Pomimo tego, że są wakacje musiałem wstać około 6:00. O godzinie 7:30 mieliśmy zaplanowany wyjazd na Trójstyk. Spytacie więc - po co tak wcześnie wstawać? Cóż... pewnie nikt normalny nie wstawał by o tej porze, ale w moim domu liczy się czas...

  Kiedy w końcu wszystko spakowałem i wybrałem się (zdążyłem się nawet pożegnać z moim kotem Stefanem), wyszedłem na dwór i czekałem na Maddie. Niestety - jak można było przewidzieć - pojawiły się pewne komplikacje.




  W końcu poradziliśmy sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu i dotarliśmy na miejsce zbiórki - pod kościół - stamtąd, wraz z naszym katechetą, udaliśmy się do Bielska, skąd odebraliśmy koleżankę siostry Teresy - siostrę Catherine. Droga na sam Trójstyk trochę się dłużyła, ale w końcu dotarliśmy w główne miejsce docelowe.

  Biorąc pod uwagę fakt,  że jesteśmy aspołeczni - Trójstyk był dla nas nie lada wyzwaniem. Obcy ludzie nas peszą, zawstydzają i zaskakują. Na nie swoim terenie czujemy się prawie, jak fan Wisły Kraków w towarzystwie Cracovii.


  Na miejscu okazało się, że są tam również nasi znajomi z Hażlacha [KLIK]. Co prawda nie nawiązaliśmy z nimi jakichś szczególnych relacji, ale fakt ze nie byliśmy sami, jako Polacy, był dość podnoszący na duchu.

  Po odłożeniu bagaży w odpowiednie miejsca -  postanowiliśmy przejść się trochę po okolicy. Okazało się, że nieopodal naszego domku stał sklepik spożywczy. Było tam też mnóstwo krów.




  Gdy wróciliśmy z obchodów okazało się, że wśród tej całej młodzieży znaleźli się tylko DWAJ osobnicy płci męskiej. Co za tym szło - dziewczyny dzieliły jedną łazienkę we dwudziestkę, a my we dwójkę. Perspektywa posiadania własnej (w 50%) łazienki była wspaniała! I nawet kolejna "partia" uczestników nie zepsuła mojej nadziei!




  Kiedy przyjechali (prawdopodobnie) wszyscy uczestnicy wycieczki - zeszliśmy do kuchni, która znajdowała się pod poziomem parteru. Zaczęliśmy tam "grać" w jakieś "gry integrujące"... (Co prawda dla niektórych mogło się to wydać zwykłymi zabawami dla dzieci, ale nie dziwię się...)




  Po tej wspaniałej "integracji", był obiad. Wiecie czego najbardziej nie cierpię w organizowanych wycieczkach? Tak... Właśnie obiadów... (Kto był na bieżąco w zeszłoroczne wakacje - będzie wiedział o co chodzi.) I okazuje się że tutaj obiady są takie same jak na koloni w zeszłym roku...




  No cóż... ta "powtórka z rozrywki" wcale nie umiliła mi wyjazdu, ale w ogólnym rozrachunku nie było tak źle... Pani kucharka była bardzo miła. Pomogliśmy jej zmyć naczynia i ogólnie ogarnąć kuchnię.

  Zaraz po obiedzie nasi opiekunowie oznajmili, że wybieramy się na krótką przejażdżkę. Pojechaliśmy do jakiegoś eko-domku, gdzie wysłuchaliśmy historii Beskidów i pooglądaliśmy wypchane zwierzaki. Było całkiem fajnie i... pouczająco!




  Po powrocie mieliśmy wybrać się na dłuższą wędrówkę. Poszedłem do swojego pokoju, żeby wziąć kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Spotkałem tam Dominick'a - Czecha, który prócz mnie był jedynym chłopakiem na wyjeździe.




  Głównym celem wędrówki na którą się wybieraliśmy był najbliższy kościół na Słowacji. Musieliśmy przejść nie lada kawałek gór, ale odkąd w górach budują drogę, to nie jest tak źle




  Okazało się, że kościół do którego zmierzaliśmy, był o wiele dalej niż się spodziewałem. Musieliśmy dojechać do niego pociągiem, bo droga pieszo byłaby zbyt długa. Niestety - jak można się domyślić - los musiał podrzucić nam jakąś świnię...




  Po jakimś czasie nasi opiekunowie doszli do tego, że w przeciągu najbliższych minut mieliśmy autobus. Poczekaliśmy trochę i całkiem ładnym autobusem dojechaliśmy pod kościół na Słowacji.

  Przez kolejną godzinę uczestniczyliśmy we mszy świętej w trzech językach. Trochę się gubiliśmy, ale nie było najgorzej. Nie było elementów, których byśmy nie zrozumieli. Jedyne co mogło zwrócić uwagę, to że niektóre modlitwy miały dodatkowe wersy w poszczególnych językach.

  Po tej wielojęzycznej mszy załapaliśmy się na pociąg do domu. Po moich ostatnich przeżyciach z polskimi pociągami czekała mnie miła niespodzianka. Okazuje się, że na Słowacji pociągi są BARDZO zadbane. Kto by pomyślał... Kilka kilometrów odległości, a tyle różnic w "rozwoju".




  Kiedy dotarliśmy na miejsce czekał nas jeszcze kawałek do przejścia na piechotę. Na szczęście wybraliśmy inną trasę, niż wcześniej, więc nie było nudno. Przechodziliśmy obok budowy największego mostu w Słowacji. Przyznam że było to dość imponujące.




  Po kolejnej wędrówce przez góry w końcu dostaliśmy się do samochodów (w międzyczasie Katie kopnęła piłkę Słowaków do rowu z wodą i musieliśmy ją wycierać o trawę) i mogliśmy wracać do domu. Wróciliśmy pół godziny przed kolacją, więc mieliśmy trochę czasu wolnego.

  Wieczorem, kiedy większość z nas już zamierzała spać - zrobiliśmy ognisko. Było całkiem fajnie. Śpiewaliśmy i graliśmy w różne gry. Najbardziej podobał mi się "głuchy telefon".




  Największym wyzwaniem tego dnia (pomimo wędrówki po górach) było dla mnie jednak wzięcie prysznica. Serio... Nie wiem dlaczego, ale obce łazienki mnie stresują. Cóż... jakoś przeżyłem, ale nie wiem, czy opcja wmontowania wielkiego okna w łazienkę to dobry pomysł...





PIĄTEK

  Piątkowy poranek to była największa porażka tej wycieczki. Z pośród około dwudziestu pięciu uczestników wycieczki - jakieś dwadzieścia to kobiety. Wyobraźcie sobie to, co działo się rano...




  Po dość długim oczekiwaniu w końcu dobiłem się do łazienki. Ale musiałem się spieszyć, bo za mną czekała już kolejna partia dziewczyn... Przez tę całą toaletę spóźniłem się na śniadanie, ale nie było to jakieś znaczne spóźnienie. W czasie śniadania Katie strasznie rozbolał brzuch, więc poszliśmy do "mojego" pokoju po jakieś tabletki (chyba tylko mi mama napakowała całą torbę leków).

  Na szczęście ból brzucha Katie minął szybko, bo po śniadaniu mieliśmy mieć jakieś "warsztaty". Okazało się, że nie były to takie warsztaty artystyczne z prawdziwego zdarzenia, ale było ciekawie. Na początku graliśmy w takie proste rzeczy jak rozpoznanie czegoś dotykiem.




  Później przeczytaliśmy jakiś wiersz związany ze św. Franciszkiem i musieliśmy na jakiś sposób go zinterpretować. Chodziło o zrobienie plakatu, piosenki, choregografii... czegokolwiek.




  Kolejnym punktem "warsztatów" było lepienie z gliny. Mieliśmy ulepić dowolną rzecz, ale przyznam, że to trudne ulepić coś fajnego z marszu. Po nieudanej próbie lepienia żółwia, dinozaura i kamienia postanowiłem ulepić różę. Niektórym inspiracja przychodziła jeszcze trudniej...




  Po warsztatach wybraliśmy się na kolejną wycieczkę. Tym razem mieliśmy iść do kościoła do Czech. Co prawda droga była o wiele krótsza, ale nasza przewodniczka chyba strasznie się spieszyła, bo szliśmy tam może niespełna godzinę. Cały nasz przemarsz zamykałem ja i koleżanka siostry Teresy - siostra Catherina.




  Kiedy dotarliśmy na miejsce i usiedliśmy w kościelnych ławkach - okazało się, że dotarliśmy O GODZINĘ za wcześnie. Cóż... Ja i siostra Catherina mieliśmy rację... Nie trzeba było tak pędzić. I kiedy tak oczekiwaliśmy na mszę - zauważyliśmy coś ciekawego w czeskich śpiewnikach...




  Na szczęście ksiądz, który urzędował w tamtym kościele, postanowił odprawić mszę dziesięć minut wcześniej (cóż za łaska). A propos łaski (CZ: láska; PL; miłość) - to było dość zabawne, gdy ksiądz postanowił naprzemiennie używać języka czeskiego i polskiego na przemian.




  Po mszy siostra Teresa zaczęła rozmawiać z jakimś czechem, który całkiem dobrze znał polski. Powiedział, że gdzieś nieopodal jest jakieś święte źródełko, które leczy wzrok. Nasza "kadra opiekunów" stwierdziła, że skoro jesteśmy w pobliżu, to możemy tam pójść.

  Nie powiem, że była to podróż życia, ale było ciekawie. Kilka osób napełniło butelki tą "świętą wodą" i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Ponownie urządziłem sobie pogadankę ze siostrą Catheriną, ale nie wiem czy ktoś byłby nią zainteresowany.




  W końcu dotarliśmy do samochodów (udało mi się zrobić kilka zdjęć!) I wróciliśmy do domu. Tym razem wróciliśmy godzinę przed kolacją, więc mieliśmy naprawdę dużo czasu, chociaż większość z nas spędziła go na zwyczajnym leżeniu i odpoczywaniu. My spędziliśmy ją na obczajaniu organów w kaplicy.




  Kiedy w końcu nadeszła kolacja i wszyscy zjedli - udaliśmy się do kaplicy. Miała się tam odbyć krótka adoracja. W międzyczasie była okazja, żeby się wyspowiadać. Nastrój był naprawdę świetny. Tylko czasami chwile ciszy przerywało, burczenie w moim brzuchu. Mogło to się wydawać zabawne, ale tylko do momentu, w którym z konfesjonału dobiegło dość donośne chrapanie...


  Adoracja skończyła się mniej więcej o 21:00. Po niej, ci którzy chcieli, mogli iść spać, a inni zeszli na dół i grali w różne gry. Jako że my poczuliśmy już, ducha integracji - postanowiliśmy na chwilę odseparować się od społeczeństwa. Zrobiliśmy sobie po ciepłej herbacie i usiedliśmy na zewnątrz. Zaczęliśmy rozmawiać na mniej lub bardziej ważne tematy. Przy okazji zobaczyliśmy "resztki" spadających gwiazd, bo niebo było tam naprawdę boskie.




  Kiedy wszystko się uspokoiło i większość osób poszła spać - postanowiliśmy zobaczyć co robią ci, którzy gali w różne gry. Okazało się, że zostało ich tam piątka. Postanowiliśmy przyłączyć się do nich - grali w jakąś słowacką grę, w której chodziło o wysyłanie sobie sygnałów. Jedna osoba musiała złapać wysyłającego sygnał, zanim go wyśle, każdy miał swój własny sygnał i musiał pokazać najpierw swój, a potem osoby, do której go wysyła... To dość skomplikowane, ale zabawne.




  Po tej zabawie poszliśmy spać. Jutro miała czekać nas pobudka o 7:00. Perspektywa przespania tylko sześciu godzin nie była najciekawsza, ale mówi się trudno.


SOBOTA

  Tak... Wstawanie o 7:00 nie było dobrym pomysłem... Zwłaszcza, że tak, czy siak do 7:25 wszystkie łazienki były okupowane przez kobiety. I prawdą okazało się to, że dzisiejszy dzień miał być zabiegany, bo ledwie zdążyliśmy zjeść śniadanie, a już odesłali nas do pokojów, żeby się pakować.




  To wczesne pakowanie wynikło z tego, że o godzinie 9:00 wyjechaliśmy na mszę, która miała odbyć się na styku trzech granic (szczerze mówiąc to odbyła się 100 metrów dalej, ale co tam). Na szczęście nie było bardzo gorąco, więc dało się tam spokojnie wytrzymać.

  Całość mszy była jak zwykle odprawiana w trzech językach. Na szczęście była wzbogacona o całkiem ciekawy "soundtrack". Tylko wydaje mi się, że księża byli w bardzo podeszłym wieku, bo jeden z nich, kiedy poszedłem do komunii, próbował wsadzić mi opłatek w zęby... Co nie skończyło się dobrze...




  Pod koniec tej całej eucharystii - dowiedzieliśmy się, że mamy coś zaśpiewać. Szkoda, że wcześniej wcale nie ćwiczyliśmy i nie byliśmy w stanie nastawić się na to psychicznie. Na szczęście nie wypadliśmy tak tragicznie.

  Całość zwieńczyła wyprawa na pobliską górę w celu zobaczenia jakiegoś źródełka. Niestety okazało się, że podróż bez przewodnika to nie najlepszy pomysł.




  Kiedy w końcu udało nam się dojść do wspomnianego źródełka - okazało się, że pozostała po nim zaledwie kałuża. Upały chyba nie służą zupełnie nikomu.

  Gdy wróciliśmy do naszego "centrum dowodzenia" zjedliśmy obiad i zaczęliśmy się ostatecznie pakować. Żyjąc w nadziei, że niczego nie zapomniałem, zacząłem wynosić swoje rzeczy. Przy okazji pożegnaliśmy się ze Słowakami i Polakami, których poznaliśmy.




  Niestety w końcu nadszedł ten okropny moment. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i zapakowaliśmy się do samochodu - Ja, Kattie, Maddie, oraz nasz Katecheta z siostrą Catheriną. I kiedy wracaliśmy - ponownie zobaczyliśmy krowę, którą spotkaliśmy na początku wyjazdu.




  Jako podsumowanie wycieczki wstawię piękne słowa Katie: "Jako trzyosobowy team mamy siłę i  nie lubimy przebywać w towarzystwie. Ale człowiek się zmienia. Poznaliśmy mnóstwo świetnych ludzi, prześmialiśmy całe godziny i wymęczyliśmy się,  jak na obozie przetrwania.