31 maja 2018

Jak skończyć szkołę i myśleć, że zrobiło się to z godnością

  Okej, już myślałem, że pobiję mój rekord w długości nie pisania postów. O nie! Nie tym razem! Tak się składa, że wraz z powolnym nadejściem jesieni zalewa mnie taka fala złego nastroju, że muszę to z siebie wyrzucić. Czuję się jak w gimnazjum, kiedy miałem te całe młodzieńcze depresje. (I mniej więcej w takim stylu będzie napisany ten post.) Mam ochotę ciąć się, palić papierosy, pić alkohol i słuchać ciężkiej muzyki. Ale na szczęście jestem zbyt leniwy, żeby to wszystko robić...

  Ale powoli. Może zacznę od momentu w którym mniej więcej się zaciąłem. Było to końcem kwietnia. Jak większość ludzi mojego pokroju spędziłem ten czas na przygotowywaniu się do matury. Pewnie trochę zastanawia was jak skomentuję tegoroczną maturę...

  To był taki dramat, że nawet po wpierdoleniu paczki Rafaello nie byłbym w stanie znaleźć słów, żeby to opisać... Przez te kilka dni tak zmęczyłem mój mózg, że końcem maja byłem już psychicznym wrakiem człowieka. Ale nie dlatego, że cała matura była nie wiadomo jak trudna. Właśnie najgorsze było to, że niektóre arkusze były tak proste, że po skończeniu egzaminu zastanawiałem się, czy w tej całej Centralnej Komisji Eksterminacyjnej nie pomylili sobie poziomu. I kiedy napisałem sobie te wszystkie proste podstawowe przedmioty i poczułem się mega pewnie, CKE przyjebało takim rozszerzonym angielskim...


  Maturki na szczęście się skończyły i w końcu mogłem poczuć WOLNOŚĆ. Tak jakby. Od czerwca miałem zacząć wakacyjną pracę, więc chciałem wykorzystać maj najlepiej jak tylko się dało. Za namową kumpla z klasy pojechałem do Poznania na imprezę zwaną Pyrkon. Nie żałuję NICZEGO. Ani wydanych pieniędzy, ani nieprzespanych nocy, ani wielu godzin w pociągu. Dla przerośniętego piwniczaka (którym jestem) spotkanie w jednym miejscu Power Rangersów, Wróżek, Spider-Mana czy Małej Syrenki było przeżyciem wartym każdego poświęcenia!


  Ale nie pojechałem tam tylko ze względu na jednego kumpla. Grupka znajomych namówiła mnie do zrobienia grupowego cosplayu. Jakkolwiek źle to zabrzmi - przez dwa dni chodziłem przebrany za Księcia Sky'a z "Winx Club". Hmm... Może wspomnę trochę o tym jak wyglądały moje przygotowania do cosplayu. Kostium uszyła mi niezastąpiona krawcowa-amatorka Lucy. Gorzej było z włosami. Jak wiadomo Książę Sky to złotowłosy przystojniak.

  Szybko przekalkulowałem, że peruka kosztuje jakieś 80 złotych, a farba do włosów niecałe 20... Tak, możecie się domyślać jak to się skończyło. Z pomocą przyszła mi koleżanka z internatu. Umówiłem się na farbowanie zaraz po ustnej maturze z języka polskiego. Chciałbym wiedzieć co myślała sobie babka w internatowej recepcji...


  Wracając do samego wyjazdu do Poznania, to warto opisać jeszcze dwie rzeczy, a mianowicie dwa niesamowite spotkania, które po dziś dzień miło wspominam. Po pierwsze: spotkanie z Kamilką i Olą, które poznałem na WAKACJACH 2014. To było niesamowite, spotkać je po czterech latach bez większego kontaktu poza życzeniami świątecznymi/urodzinowymi na Facebooku... No cóż... Od 2014 wiele się zmieniło. Na szczęście (w moim mniemaniu) na lepsze.



  Prócz spotkania z Kamilką i Olą spotkałem jeszcze jedną osobę. Spytacie kogo? Hah! Nie powiem wam, to tajemnica. (Tak naprawdę to po prostu zapomniałem imienia dziewczyny, która do mnie podeszła, i powiedziała, że chyba kiedyś czytała bloga jakiegoś chłopaka, który był podobny do mnie, i tak w sumie to co jej szkodzi spytać.) Nawet nie wiecie co wtedy działo się w mojej głowie...


  Niestety, szok był tak wielki, że nie zdołałem zamienić zbyt wielu logicznych zdań, ale na szczęście zdążyłem sobie z tąże kobietą zrobić zdjęcie, które pozwoliła mi tutaj opublikować. Także ten... Jeśli to czytasz, to czekam na porządny ochrzan i zdeptanie za zapomnienie twojego imienia...


  Wkrótce maj się skończył. Przyszedł czerwiec, a ja obiecałem sobie, że w te wakacje pójdę do pracy, żeby zarobić jak najwięcej pieniędzy, żeby mieć się w miarę jak utrzymać na studiach. Nawet nie wiecie jaki to był okropny okres, ale o tym kiedy indziej...

K. Wrzesień 2018

16 maja 2018

Najgorszy tydzień z moją klasą...

  Wiecie co jest najgorsze w byciu przewodniczącym klasy? Pewnie pomyślicie, że bieganie w każdej sprawie do dyrektora? Nie! No to może chodzenie wszędzie i kupowanie papieru ksero, kwiatów, kalkulatorów i innych pierdół potrzebnych w szkole? Też nie! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że musisz ogarniać bandę niezorganizowanych, nieucywilizowanych idiotów...


  W tym roku zakończenie szkoły było okropne! Nie dość, że przepuściliśmy jakieś dwieście złotych na prezent dla wychowawczyni, to jeszcze okazało się, że nie dotrze on na czas i musimy kupić coś w zamian... Niestety budżet naszej klasy - pomimo zbiórki pieniędzy - był bardzo ubogi. Tutaj narodził się mój okropny dylemat...


  Jako ODPOWIEDZIALNY przewodniczący postanowiłem zainwestować i kupić wychowawczyni pióro za kolejne blisko dwie stówy, a pieniądze klasowe przeznaczyć na kwiaty dla nauczycieli. Powiedziałem klasie, że jeśli ktoś będzie chciał oddać, to odda, jak nie, to jego sprawa. Szczerze mówiąc nawet mi jakoś bardzo nie żal tej kasy... Bardziej przykro było by mi, gdybym przepieprzył ją w klubie czy coś...


  A'propos klubów. W piątek - dzień zakończenia szkoły - postanowiliśmy z klasą pójść na imprezę do pobliskiej kręgielni. Uzbierało się nas jakoś 15 osób spośród 32, ale i tak było fajnie. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy karaoke z Dodą i Miley Cyrus, i ogólnie świetnie się bawiliśmy. Przy stoliku obok nas siedzieli elektronicy z czwartej klasy naszej szkoły. Chyba też postanowili urządzić sobie ostatnią oficjalną klasową imprezę. Ale najlepsze i tak wydarzyło się około 22:00


  Tak... Ostatnią imprezę spędziliśmy w towarzystwie dwóch - można by powiedzieć - najbardziej niepozornych nauczycieli. Tańczenie z księdzem i śpiewanie "wódko ma" było niezapomnianym przeżyciem. Ale bardzo szanuję, że chciało im się przyjść i ostatni raz z nami skonfrontować...

14 maja 2018

Bierzemy sprawy w swoje ręce!

  Matura za pasem, a ja dalej nie czuję się gotów. Na całe szczęście nie tylko ja mam ten problem.


  Tak narodził się pewien pomysł. Wraz z kumpelami z klasy postanowiliśmy zamiast do szkoły chodzić do... Biblioteki. I wiecie co? W bibliotece milion razy łatwiej jest znaleźć przydatne informacje niż w internecie.


  W ciągu dwóch dni niemalże idealnie przerobiliśmy cały antyk i średniowiecze. Jeszcze kupa materiału przed nami, ale może się uda jako tako ogarnąć przed tą maturą. 

  W sobotę byłem na wycieczce w Łodzi. Tym razem towarzyszyła mi koleżanka (wcześniej zwana Eugenia). Pojechałem tam na konsultacje w sprawie studiów. Konkretniej na wydział animacji w Łódzkiej filmówce. Wyglądało to dużo ciekawiej niż ostatnio...

  Była tam wielka wystawa prac kandydatów i pokazy animacji. Szczerze mówiąc - trochę się zniechęciłem do tej całej szkoły. Głównie ze względu na to, że na jakichś osiemdziesięciu ludzi, którzy tam przyjechali, około sześćdziesięciu miało serio dobre prace, zarówno plastyczne jak i animowane. I właściwie nie wiem na jakiej podstawie cała ta komisja oceniała "szanse" na dostanie się do szkoły. Niektórzy ludzie mieli bardzo zbliżony do siebie poziom, a dostawali zupełnie inne opinie na swój temat. Poza tym właściwie na pierwszy rzut oka widać było na kogo patrzą przychylnie, a na kogo nie.


  Ogólnie dowiedziałem się, że robię fajne rzeczy, ale za mało w nich "pokazuję siebie". Nie da się mnie przez nie poznać. Nie eksponuję swojego wnętrza i takie tam. Tak więc wróciłem do domu z mieszanymi uczuciami. W sumie było spoczko, ale mam wrażenie że ta szkoła jest sama sobie ideałem do którego dąży. Nie wiem, ciężko to określić... Nie wiem czy jest to gra warta świecy.

  W każdym razie na chwilę obecną zawieszam mój plan podbicia wytwórni Disneya przez Łódzką Filmówkę. (Co nie oznacza, że w ogóle go zawieszam, o nie! Potrzebuję chyba innego planu.)

6 maja 2018

O szkolnych wycieczkach

  14 kwietnia byłem na wycieczce szkolnej. Może nie do końca szkolnej. Od jakiegoś czasu jeżdżę sobie na wycieczki z "międzyszkolnego koła turystycznego". Chyba tak można to nazwać. Muszę przyznać, że takie wycieczki są świetne. Można bardzo wiele się nauczyć. Na przykład wycieczka w góry to świetna lekcja anatomii i życia w jednym:


  Wniosek: jesteśmy dziećmi przez całe życie. Trzeba tylko znaleźć coś co wyzwoli w nas dziecinność. Ale nie myślcie, że trzymają się nas tylko głupoty, o nie! Byliśmy również w staropolskim skansenie i w PRAWDZIWEJ wytwórni bryndzy. Bryndza to taki ser. Pani, która nam o nim opowiadała wyjaśniła to bardzo dosadnie...


  Tym razem na wycieczce były dwie dziewczyny, które starały się z każdym nawiązać kontakt. Na całe szczęście okazały się normalne, więc bardzo szybko uzbierały grupkę ciekawych ludzi wśród których miałem zaszczyt się znaleźć. Na początku rozmowy nie do końca nam się kleiły, ale w końcu znaleźliśmy złoty środek: motywem przewodnim, który łączy wszystkich polaków jest: narzekanie!


  Koniec końców wycieczka się udała. Zrobiliśmy sobie milion zdjęć a na samym końcu wszyscy spali w autokarze. I zrobiliśmy sobie milion kompromitujących zdjęć jak śpimy. Trochę mi przykro, że następna wycieczka wypada w dniu komunii, na której ogarniam oprawę muzyczną, ale może uda mi się to jakoś pogodzić.