Dzień - jak każdy inny dzień wolny od szkoły - zaczął się dla mnie około 11:00. Gdyby nie to, że kumpel ze szkoły miał mieć po południu urodziny, to WCALE bym nie wstawał...
Około 14:30 umówiliśmy się z Mike'im i Dean' em pod kwiaciarnią nieopodal szkoły. Musieliśmy zapakować zakupiony przez nas wczoraj prezent, toteż kupiliśmy NAJBARDZIEJ RÓŻOWY papier opakunkowy, jaki znaleźliśmy w sklepie.
Gdy byliśmy w kwiaciarni - zobaczyliśmy Martinę. Wołaliśmy ją, ale nie odpowiedziała. Dogoniliśmy ją i powiedziała:
- Sorki... nie słyszałam was, bo miałam słuchawki...
Natomiast gdy spotkaliśmy ją dziesięć minut później:
- No, a ja właśnie idę wymienić słuchawki, bo mi nie działają...]
Około 15.00 byliśmy już u Chrisa. Czekały tam na nas Aggie i Clarissa. Aggie znaliśmy od dawna, natomiast zastanawiamy się skąd wytrzasnął tę drugą. Tak szalony człowiek, jak ona zdarza się raz na milion...
Pomogliśmy mu wynieść głośniki na zewnątrz. Gdy wszystko się rozkręciło, robiliśmy NAPRAWDĘ dziwne rzeczy... gdybym miał to okroić tylko do przyzwoitych sytuacji, to może plan imprezy wyglądał by tak:
1. Powiedzieliśmy "dzień dobry" mamie Chrisa.
Ale postaram się we w miarę wierny sposób odtworzyć wydarzenia z owego dnia.
1. Na początku poznaliśmy mamę, dziadka i pradziadka Chrisa. Kiedy rozpalaliśmy grill Clarissa ewidentnie zaczęła się nudzić, więc wzięła węża ogrodowego, i zaczęła się bawić w śmigus dyngus...
Przez kolejne 15 minut zdążyliśmy zalać wszystko w zasięgu strumienia wody. Na szczęście ocalał grill, za którego jedzenie zabraliśmy się zaraz później.
2. Po zjedzeniu tak wykwintnego dania, zrobiliśmy coś, co można było uznać za... hmm... odegranie sceny z westernu. (?) Przywiązaliśmy starym sznurem Aggie do parasola ogrodowego, po czym skrępowaliśmy jej ręce wstążką, i wsadziliśmy do ust ręcznik (w roli knebla).
3. Po ekscytującej zabawie ze sznurem wróciliśmy do stołu. Niestety dla niektórych kolejną zabawą stało się rzucanie jedzeniem... Po pewnym czasie Clarissa miała bufet w staniku... Ale okazała się być rządną zemsty kobietą...
//krakersy w majtkach... no me gusta...
Wymyśliliśmy zabawę, która polegała na odbijaniu piłki, a za każdym odbiciem trzeba było wydać odgłos... orgazmu...
zabawa 3 - zwykła butelka wyzwanie czy pytanie...
Następna DZIWNA zabawa - studnia... zakrywa się komuś oczy i mówi:
- Wpadłeś do studni. - I zadaje się tamu komuś pytania, na które on odpowiada na oślep:
- Czy na tyle metrów? - Pokazuje się losową ilość palców, lecz ten ktoś nie widzi ile, więc strzela.
- Czy upadłeś na to? - Wskazuje się daną część ciała, a osoba z zawiązanymi oczami nie widzi, i znów wybiera na oślep.
- Czy uratowała cię ta osoba? - Wskazuje się na osobę. Ofiara znów wybiera na oślep.
Później "przelicza się" odpowiedzi.
Ilość metrów = ilość buziaków
Na co spadłeś = w co całować
Kto cię ocalił = kogo
Pod koniec dnia podpaliliśmy grill... Nie mieliśmy pod ręką wody, tylko kanister z benzyną... na szczęście do niczego nie doszło... Pomogliśmy również odnieść głośniki do domu.
Potem jakoś się rozeszliśmy... Clarissa czekała, aż wyjedziemy, bo twierdziła, że zawsze wychodzi z imprez ostatnia. No więc rozjechaliśmy się...
Stwierdzam: Impreza bez Clarissy to fajna impreza. A impreza z Clarissą, to coś, jak "PROJEKT X"... (Nawet, jeśli zamiast białego proszku masz pod ręką wodę...)